Gdyby ktoś się mnie zapytał, co rządzi moim życiem – przeznaczenie czy przypadek – prawie ze stuprocentową pewnością odpowiedziałabym, że zdecydowanie panem mojego losu jest przypadek. Przypadkiem znalazłam się na Logistyce Międzynarodowej w Krakowie, przypadkiem
tych studiów nie rzuciłam, a także zupełnym przypadkiem zdecydowałam, że jadę na wymianę. Aplikację wypełniłam na ostatni moment, nie bardzo się orientowałam jaki uniwersytet, co oferuje, która uczelnia lepsza, która gorsza, jedyne co wiedziałam, to że wyląduję gdzieś w Niemczech, bo pierwsze pięć uczelni, które wybrałam było właśnie u naszych zachodnich sąsiadów. Przypadkowo ustaliłam kolejność na zasadzie „co będzie, to będzie” i wysłałam wniosek. Niedługo potem dowiedziałam się, że semestr letni roku akademickiego 2017/18 spędzę w Norymberdze. Też fajnie!
O stara, no ale Niemcy? Jeszcze jakby to był Berlin…
Gdy już się okazało, że tak, pojadę na wymianę i najwyższa pora oznajmić to moim znajomym, jednym z najczęstszych pytań mi zadawanych było właśnie to, dlaczego Niemcy i czy naprawdę nie było fajniejszych/cieplejszych/lepszych miejsc do wyboru. Jedni kochają Hiszpanię, drudzy Włochy, a jeszcze inni kochają Niemcy. Ja wliczam się do tych ostatnich. Norymberga okazała się przypadkowym wyborem, ale nie wyobrażam sobie pierwszej wymiany w innym mieście i na innej uczelni. Niektórzy kojarzą Norymbergę z czasami II Wojny Światowej, inni kojarzą miasto z przepysznymi piernikami. Dla mnie jest to miasto o pięknej zabudowie w okolicach starówki, miasto zróżnicowane etnicznie, miasto małe, ale jednocześnie oferujące bardzo dużo.
To na jakiej uczelni będziesz tam studiować?
Powyższe pytanie padło z ust mojej mamy, nieco przerażonej tym, jak beztrosko podjęłam decyzję dotyczącą wyjazdu na wymianę. Technische Hochschule Nuernberg Georg Simon Ohm, bo tak brzmi pełna nazwa tej uczelni, jest miejscem, gdzie kładzie się dość spory nacisk na zastosowanie wiedzy w praktyce i zajęcia tam prowadzone polegały bardziej na dyskusji na poszczególne tematy na przemian z rozwiązywaniem licznych case studies. Jedyną organizacją, której działania były faktycznie widoczne było coś na kształt Parlamentu Studenckiego, natomiast nad studentami zagranicznymi pieczę sprawuje International Office. Jako osobie działającej w Erasmus Student Network dość mocno odczuwałam brak takiej organizacji, która pomogłaby nam się zintegrować i jakoś nam zająć wolne popołudnia, czy też weekendy. Większość wycieczek i jakakolwiek integracja pozostawała tak naprawdę na naszej głowie, studentów z wymiany.
Co tam słychać, co robisz? Nie nudzisz się?
Tak najczęściej zaczynały się rozmowy, nieważne czy te ze znajomymi, czy te z rodziną. Dla większości mojego otoczenia pojechałam do miasta pokroju Kielc czy Radomia, w których jedyną rozrywką jest autobus do Warszawy. Jestem typem człowieka, którego rzadko kiedy widać w klubach, natomiast na miejscu nie usiedzi i w dodatku większość pieniędzy jakie ma, wydaje na festiwale. W samej Norymberdze na początku czerwca odbył się festiwal Rock im Park. Razem ze znajomym z Belgii postanowiliśmy wziąć w nim udział, a jak! Nieczęsto trafia się okazja, żeby posłuchać takich zespołów jak Foo Fighters, Muse czy Snow Patrol w jednym miejscu, a klimat festiwalu i ludzie, którzy zjechali się nie tylko z Niemiec, aby wziąć w nim udział, zdecydowanie zostaną w mojej pamięci do końca życia.
Kolejnym festiwalem, na jaki się udałam w Niemczech był Melt Festival, gdzie pierwszego dnia grał jeden z moich ukochanych zespołów, a mianowicie Florence and The Machine. Z racji, że koncert grupy w Polsce kolidował z Rock im Park, postanowiłam pojechać na koncert w Niemczech i na nic nie zdały się gadki mojej mamy, że to będzie mój piąty koncert i czy na serio nie szkoda mi wydawać pieniędzy na kolejny koncert „tej rudej laski”. Tym razem dogadałam się ze znajomymi z Polski i udało nam się być w pierwszym rzędzie na koncercie. Po obu tych festiwalach doszłam do wniosku, że festiwalom w Polsce jeszcze sporo brakuje do tego, by dorównać festiwalom zagranicznym, zwłaszcza pod względami organizacyjnymi, a także publiczność jest zupełnie inna. W Niemczech wcale nie trzeba biegać do bramek i kurczowo ich się trzymać na osiem godzin przed koncertem. Wielu fanów przychodzi na ostatni moment, a i tak mają szanse być w miarę blisko sceny. Dla przykładu ja na koncerty Snow Patrol i Muse przyszłam pod scenę po zakończeniu koncertów je poprzedzających, a i tak byłam w drugim rzędzie.
Dobra, festiwale to jedno, a co z podróżami?
Zdecydowanym plusem Norymbergi jest jej położenie. Miasto leży jest w odległości nie większej niż 250 km od Monachium, Stuttgartu oraz Frankfurtu nad Menem. Dosłownie cztery godziny autobusem dzielą Norymbergę od Pragi, około sześciu godzin zajmuje podroż do Strasbourga. Zarówno z Norymbergi, jak i z wcześniej wymienionych niemieckich miast można polecieć w zasadniczo każdą część Europy. Wszyscy studenci z wymiany równo zasuwali po starym kontynencie, ja osobiście udałam się na Wielkanoc do Pragi i na jeden czerwcowy weekend do Wenecji. Sporą część naszych wolnych dni spędzaliśmy na eksplorowaniu Bawarii, udając się na kilkugodzinne wycieczki do niewielkich, niemieckich miasteczek albo bez celu snując się po Norymberdze. Wycieczką zorganizowaną przez International Office był weekendowy wyjazd do Garmisch-Partenkirchen i Schwangau, gdzie mogliśmy m.in. zwiedzić słynny zamek Neuschwanstein.
W Niemczech to pewnie drogo, co nie?
I tak, i nie. Generalnie, jeśli ktoś prowadzi bardzo konsumpcyjny styl życia, to wyda zdecydowanie więcej od osoby, która rozsądnie dysponuje swoim portfelem. Koszty akademika w Norymberdze wahają się od 200 do 320 euro miesięcznie, na jedzenie tygodniowo wydawałam w okolicach 50 euro. Dosyć drogim jest uzależnienie od spotkań przy kawie (średnio filiżanka kawy w Norymberdze to koszt ok. 4 euro). Najłatwiej przyjąć, że ceny żywności w sklepach są o ok. 20% wyższe od tych w Polsce i to też nie jest jakaś twarda reguła, której należy się trzymać. Zresztą, gdy wychodziłam ze sklepu z pełną torbą zakupów, a na paragonie miałam „śmiesznie małe ceny”, to zupełnie zapominałam o tym, że te „śmiesznie małe ceny” są w innej walucie, niż złotówka. Ogólnie polecam nie przeliczać uparcie każdego jednego euro na złotówki i w kwestiach zakupów również zdać się na przypadkowość i kierowanie się tym, na co ma się ochotę, a nie tym, co jaką ma cenę.
Dobrze, że już wróciłaś, opowiadaj, jak wrażenia?
W Norymberdze na pewno zostawiłam kawałek swojego serca. Po wymianie właściwie wiele rzeczy nie jest taka, jak była przed wymianą, ale z mojego punktu widzenia wymiana była dobrym czasem na uporządkowanie niektórych spraw i weryfikację pewnych znajomości. Być może w trakcie wymiany nie zawiązałam przyjaźni na całe życie, ale jest kilka osób, które dosłownie zarażały swoją energią każdego dnia i utrzymuję z nimi kontakt. Nie wyobrażam sobie, jak już wcześniej wspomniałam, żeby swoją pierwszą wymianę spędzić w innym miejscu i z innymi ludźmi. Muszę też przyznać, że dzięki pozytywnym doznaniom z Norymbergi, już się szykuję do aplikowania na kolejny wyjazd. Czy wiem gdzie? Pewnie jak zwykle padnie na jakieś przypadkowe miasto.
Paulina Bałys
paulina.balys96@gmail.comNike NewsAir Jordan