No to w drogę!
Gdy byłam jeszcze w liceum, moja siostra pojechała na Erasmusa. Przed wyjazdem zarezerwowała mieszkanie, jednak kiedy dotarła na miejsce, okazało się ono totalną katastrofą, a właściciel postawił jej ultimatum: albo wprowadzi się na rok, albo wcale. Tym sposobem wylądowała na ulicy razem z całym bagażem, jaki ze sobą przywiozła. Okazało się, że w żadnym hotelu nie ma już miejsc, w biurze ESN też nikt nie wiedział, w jaki sposób można jej pomóc. Był już wieczór, a ona nie miała pojęcia, gdzie spędzić najbliższą noc. Wtedy przypomniała sobie o chłopaku, którego poznała na facebookowej grupie dla przyszłych Erasmusów. Nigdy się nie spotkali, ale wstępnie miał być jej współlokatorem w tym katastrofalnym mieszkaniu. Przyjechał wcześniej i też z niego zrezygnował. Był jedyną osobą, którą tam kojarzyła, więc nie mając lepszego pomysłu, napisała do niego. On i jego współlokatorzy okazali się wspaniali. Odstąpili jej kanapę na kilka nocy, zanim znalazła coś lepszego. Kiedy mi opowiedziała tę historię, bardzo się zmartwiłam. Przede wszystkim o nią, ale też o coś innego. Jak na młodszą siostrę przystało, trochę zawsze ją naśladowałam. Dlatego wiedziałam, że moja ambicja i duma nie pozwolą mi zostać w domu w trakcie studiów – skoro ona wyjechała, to ja nie mogę być gorsza.
Nigdy nie uważałam się za osobę zbytnio odważną lub przebojową, dlatego też doszłam do wniosku, że na jej miejscu wróciłabym płacząc na lotnisko i złapała pierwszy samolot do Polski. Jednak gdy odwiedziłam siostrę, przekonałam się jak cudowna atmosfera panuje w „erasmusowym światku” i dlatego – chociaż wciąż się stresowałam – kiedy tylko zaczęłam studia, odwiedziłam kilkukrotnie panie z Biura Programów Zagranicznych, pytając o możliwość wyjazdu. Niestety nie było takie proste, bo na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie studiuję prawo, które jest nowym kierunkiem i nikt przede mną nie wyjechał na żadną wymianę studencką. Na początku usłyszałam, że nasz kierunek dopiero się rozwija i dlatego nie ma jeszcze nic do zaoferowania zagranicznym studentom, co uniemożliwia podpisanie jakichkolwiek umów. Kiedy jednak nie dawałam za wygraną, pojawiła się opcja wyjazdu z ryzykiem, że najprawdopodobniej nie pokryją mi się żadne przedmioty i wybieram tę opcję na własną odpowiedzialność. Uznałam, że raz się żyje, a być może uda mi się zaliczyć wszystko po powrocie do Polski.
Ktoś mógłby zapytać, dlaczego wybór padł na Almerię – szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Chciałam jechać do Hiszpanii za względu na język, zależało mi też na dostępie do morza. Zobaczyłam Universidad de Almeria na liście ze strony BPZ i coś mnie urzekło w nazwie, więc gdy tylko sprawdziłam jej lokalizację, pomyślałam: „No to w drogę”.
Nie taki diabeł straszny – chwilowa bezdomność
Po chwilowym przypływie odwagi i złożeniu aplikacji, kiedy dowiedziałam się, że się zakwalifikowałam na wyjazd, z powrotem zaczęłam mieć wątpliwości. Chociaż czasem zastanawiałam się, dlaczego sobie to robię, wiedziałam, że nie zrezygnuję. Czułam, że właśnie dostałam szansę przeżyć najlepszą przygodę swojego życia. Jeszcze na kursie przed wyjazdem poznałam pozostałe 3 osoby z UEKu, które miały jechać do Almerii razem ze mną. Chociaż nie znałam ich wcześniej, postanowiliśmy lecieć tam wszyscy razem. Dzięki nim, było mi raźniej.
Kiedy dotarliśmy do Almerii, postanowiłam się zatrzymać w rezydencji studenckiej Civitas na pierwsze trzy noce z nadzieją, że do tego czasu znajdę jakieś mieszkanie; moim zdaniem nie opłaca się tam zostać na dłużej. Standard jest naprawdę wysoki, ale cena za dzielony pokój jest dużo wyższa niż w większości mieszkań w dużo lepszej lokalizacji. Jednak z każdym dniem nadzieje wypalały się coraz bardziej. Szybko jednak okazało się, że chłopak, z którym przyjechałam, miał podobne wyobrażenie idealnego mieszkania i zaczęliśmy szukać razem. Niestety każde kolejne mieszkanie okazywało się za drogie, z ogromną opłatą agencyjną, beznadziejne lub już zajęte. Nawet w biurze ESN powiedziano nam, że już właściwie wszystko jest pozajmowane. Powoli zaczynałam tracić nadzieję. Kiedy poszliśmy zobaczyć ostatnie mieszkanie z naszej listy, okazało się że właściciel zaprosił osiem osób na oglądanie czteroosobowego mieszkania. Razem z kolegą przybyliśmy na miejsce chwilę później, więc czekaliśmy w drzwiach razem z dwiema Ekwadorkami, aż osoby przed nami skończą oglądać mieszkanie. W końcu właściciel oznajmił nam, że bardzo mu przykro, ale nie ma dla nas miejsca.
Razem z Ekwadorkami i moim znajomym usiedliśmy na plaży, aby pogrążyć się w czarnej rozpaczy. Okazało się, że dziewczyny szukają czegoś jeszcze dla swoich dwóch koleżanek. Wtedy wpadłam na pomysł, żeby zamieszkać w szóstkę w świetnym, ogromnym (ale trochę za drogim) mieszkaniu przy samej plaży przeznaczonym dla czterech osób. Na szczęście właściciel się na to zgodził i w ten sposób znaleźliśmy upragniony dach nad głową. Po podzieleniu czynszu, wychodziło 180 euro miesięcznie (razem z rachunkami średnio 220 euro) za osobę.
Almeria
Zakwaterowanie i transport
Większość Erasmusów mieszka tutaj w dzielnicy Zapillo znajdującej się przy samej plaży i oddalonej nie więcej niż kwadrans autobusem od uczelni. Niestety, jak na Andaluzję przystało, kierowcy nie zawracają sobie głowy rozkładem jazdy, a poranne autobusy są tak przepełnione, że często się po prostu nie zatrzymują. Pokonanie drogi pieszo z dzielnicy Zapillo na uczelnię zajmuje nieco ponad godzinę, dlatego idealnym rozwiązaniem są rolki lub rower. Prosto na uczelnię prowadzi ścieżka rowerowa biegnąca wzdłuż plaży.
Uczelnia
Uczelnia oferuje dużo przedmiotów ekonomicznych po angielsku. Poza tym, w jej ofercie znajduje się wiele płatnych kursów językowych i chociaż nie jest to przewidziane w internetowej liście dostępnych przedmiotów, mnie udało się zaliczyć kurs hiszpańskiego jako normalny przedmiot warty 5 punktów ECTS. Na uczelni znajduje się także doskonale wyposażona biblioteka z czytelnią, w której można wypożyczyć laptopy.
Życie towarzyskie
Wzdłuż Zapillo ciągnie się plaża miejska razem z biegnącym wzdłuż niej Paseo, niemalże codziennie zbieraliśmy się tutaj wieczorami na spotkania. W ciepłe dni gromadziliśmy się naprzeciwko Cafe Paris na wspólną siatkówkę i plażowanie. Właściwie oczywistym było, że ktoś znajomy przyjdzie, dlatego zbędnym było konkretne umawianie się. Kolejnym miejscem, do którego często wychodziliśmy, był Tio Tom – niedroga restauracja przy samym morzu, w której już za 3 euro można było dostać obiad i piwo lub tinto de verano. Nic dziwnego, że dla niektórych gotowanie w domu stało się zbędne i większość posiłków spożywali właśnie w tym miejscu. Tym, którzy po jakimś czasie wolą jednak nieco zmienić menu, polecam pobliską pizzerię Ciao. Jest uwielbiana nawet przez kapryśnych Włochów 😉 Jednak, mimo wszystko, bezkonkurencyjnym numerem jeden na liście najczęściej odwiedzanych przez Erasmusów miejsc jest Mamba Negra, czyli klub w samym centrum miasta. Jako przykładny Erasmus pozostałam wierna temu miejscu, jedynie czasem, dla odmiany chodziliśmy do znajdującego się za rogiem klubu La Classica. Dla tych, którym wciąż byłoby za mało tańca, polecam kurs salsy i bachaty. Zajęcia, na które uczęszczałam wraz ze sporą grupą innych Erasmusów, odbywały się dwa razy w tygodniu, a cały kurs kosztował zaledwie 20 euro miesięcznie i w świetnej atmosferze naprawdę sporo się nauczyliśmy.
Koszty życia
Almeria jest zdecydowanie najtańszym miastem w Hiszpanii, w jakim byłam, a gdziekolwiek stamtąd jechałam, załamywałam ręce nad wysokością cen. Obok rezydencji studenckiej Civitas, w odległości około kilometra od plaży znajduje się Lidl, w którym ceny są porównywalne do tych w Polsce. Żyjąc w miarę oszczędnie może udałoby się nie przekroczyć kwoty otrzymywanej ze stypendium, niestety na pewno nie wystarczyłaby ona na podróże.
Podróże
Miejscowy ESN idealnie wpasowuje się w wyobrażenie o beztroskich Hiszpanach – nie występuje tu rekrutacja, a działać w ESN może każdy kto wyrazi taka chęć, jednak większość członków ESN w Almerii nie mówi po angielsku. Jak na Andaluzyjczyków przystało, nie do końca rozumieją, jak ktokolwiek mógłby nie mówić po hiszpańsku lub tym bardziej nie rozumieć ich andaluzyjskiego seplenienia, które nazywają hiszpańskim. Dlatego też na wycieczkach organizowanych przez ESN zwykle nie trudzili się, żeby wytłumaczyć coś po angielsku. Wyjazdy, chociaż zwykle może nie do końca dokładnie zorganizowane, zawsze bardzo mi się podobały. W atmosferze ogólnego luzu zwiedzaliśmy to co najważniejsze, ale przede wszystkim świetnie się bawiliśmy. Szczególnie dobrze wspominam Integration Weekend.
Oprócz wycieczek oferowanych przez ESN warto również podróżować samodzielnie, z grupą znajomych. Moje najukochańsze miejsce to Cabo de Gata. Jest to park narodowy pełen cudownych, dzikich plaż. Znajduje się on w odległości około 40 kilometrów od Almerii. Najłatwiej wybrać się tam wypożyczonym samochodem, aby móc do woli odwiedzać różne plaże. Osobiście byłam w Cabo de Gata sześć razy i wciąż czuję niedosyt. Cała Andaluzja jest śliczna, a koszty wypożyczenia auta podzielone na pięć osób są naprawdę niewielkie, dlatego najlepiej wybrać się na objazdówkę w jakiś przedłużony weekend. Po drodze polecam zobaczyć Kadyks oraz Gibraltar (ważne – nie wyciągać jedzenia przy małpach, bo mogą zaatakować). W styczniu i lutym każde większe miasto w Andaluzji organizuje swój własny karnawał – wówczas ludzie przebierają się, rzucają cukierkami i organizują imprezy na ulicach. ESN organizuje jednodniowe wycieczki na imprezy karnawałowe w Kadyksie oraz Cartagenie.
Oprócz ESN działa też organizacja We Love Spain, która organizuje wycieczkę do Maroko dla Erasmusów z całej Andaluzji. Wybierając się na ten wyjazd z nimi, nie trzeba mieć paszportu i wystarcza dowód osobisty. W ciągu kilku dni zwiedziliśmy wiele pięknych marokańskich miast, a także spędziliśmy noc w oazie na pustyni, gdzie dotarliśmy na wielbłądach. Przed podróżą na grzbiecie wielbłąda najlepiej poprosić Beduina, żeby dobrze przywiązał siodło, gdyż upadek z grzbietu wielbłąda może być bolesnym.
Podsumowanie
Erasmus to wspaniała przygoda dla każdego, a Almeria to miasto, w którym nie sposób czuć sie obco. Ludzie są tutaj niesamowicie serdeczni i otwarci. Dzięki temu, że większość Erasmusów mieszka w tej samej dzielnicy, bardzo łatwo zawrzeć nowe znajomości i przyjaźnie. Gorąco polecam wyjazd do Almerii. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, gdyż nie sposób pozostać obojętnym na jej urok.
W razie pytań lub wątpliwości możecie mnie znaleźć na Facebooku:
https://www.facebook.com/karolina.gwizdz.5
Karolina Gwiżdż