Ja i moje ukulele na Erasmusie w Hiszpanii, czyli jak to się wszystko zaczęło…
Studiując na drugim roku technologii żywności I st. we Wrocławiu na Uniwersytecie Przyrodniczym nadszedł moment wyboru dodatkowego języka obcego i padło na język hiszpański. Od tego właśnie momentu jakaś mała, niewidzialna nić połączyła mnie z Hiszpanią. Zawsze marzyłam też o podróżach i studiowaniu za granicą. Postanowiłam połączyć to dzięki programowi Erasmus +. Aplikowałam na trzy uczelnie, jedną w kraju Basków, w Vic oraz w Niemczech.
Vic – tajemnicze miasteczko pod Barceloną
Otrzymałam akceptację na semestr letni z uczelni w Vic w Hiszpanii, niedaleko Barcelony, co mnie bardzo ucieszyło.
Zaskoczeniem było dla mnie jednak to, że miasto położone jest około godziny drogi pociągiem od centrum Barcelony i ma swój własny „mikroklimat” – różnica temperatur między Barceloną i Vic to najczęściej ok. 10 stopni! Vic otoczone jest przepięknymi górami przypominającymi polskie Tatry. Dlatego też warto jest być przygotowanym na niższe temperatury nawet wiosną i latem.
Kolejną niespodzianką był dla mnie język, jakim posługują się Hiszpanie w Vic. Obowiązuje tam język kataloński, który łączy w sobie francuski, włoski oraz hiszpański. Znając język hiszpański niestety nie zrozumiemy katalońskiego, ale na szczęście Katalończycy z reguły znają język hiszpański.
Vic jest małym i przytulnym miasteczkiem, studenci uczelni często mijają się na ulicach i łatwo jest spotkać kogoś znajomego. Często odbywają się tam różne lokalne wydarzenia na Placa Major takie jak święto piwa – birra nostrum, walki pomiędzy dystryktami miasta oraz pokazy castelles – żywych wież z ludzi.
W centrum miasta blisko Placa Major znajdują się liczne knajpki, restauracje oraz bary, do których często udają się studenci na cafe con leche i crema catalana. Jednym z najbardziej popularnych miejsc jest bar Norton Rusth, w którym często organizowane są imprezy dla Erasmusów takie jak: karaoke, talent show, koncerty, a nawet bale kostiumowe. Raz w miesiącu organizowane jest taneczne wydarzenie w klubie Unigreska, w którym sceny są na świeżym powietrzu. Nie brakuje także ulicznych koncertów i pokazów castelles. Studenci często wybierają się na salsoteki, które organizowane są w wielu klubach w centrum miasta. Wolny czas można także spędzić wybierając się do lokalnego kina, w którym często puszczane są filmy z angielskimi napisami, a przy okazji można podszkolić język kataloński.
Wiele dodatkowych atrakcji dla studentów zapewnie także organizacja studencka uniwersytetu UVIC. Oprócz zajęć fakultatywnych, wśród których znajdują się m.in. capoeira oraz salsa, organizowane są także wycieczki np. na Panta de Sau (jeden z górskich szczytów) oraz do Tarragony.
Zajęcia na Universitat de Vic – Universitat Central de Catalunya
W porównaniu z polskimi uczelniami muszę przyznać, że jest to dosyć mały uniwersytet. Składa się z dwóch głównych części. Pierwszą z nich stanowi wydział naukowy, w którym oprócz zwykłych sal lekcyjnych, znajdują się wszystkie pracownie laboratoryjne.
Druga część to budynek główny zawierający całą sekcję administracyjną uczelni, a także pozostałe specjalizacje humanistyczne wraz z pracowniami dla studiujących nauki o zdrowiu i pielęgniarstwo. Znajduje się tam jeden akademik RVIC (Residencia Vic). Jednak, jak sama nazwa wskazuje, nie należy on do tanich.
Zajęcia odbywają się w salach przypominających zwykłe klasy ze szkoły średniej. Z tym wyjątkiem, że posiadają projektor i są nowocześniejsze. Przedmioty bardziej teoretyczne są prowadzone kilka razy w tygodniu, natomiast laboratoria w blokach czasowych, co jest zależne od prowadzącego i planu takich zajęć.
Na zajęciach teoretycznych zwykle jest ok. 10 osób więc nie ma mowy o wykładach. Prowadzący pokazuje na rzutniku prezentację (nie czyta jej słowo w słowo, tylko tłumaczy), którą każdy student ma na wirtualnym kampusie. Można więc śledzić zajęcia z własnego komputera, sporo osób tak właśnie robi.
Każdy prowadzący, którego poznałam był bardzo pomocny i przede wszystkim chciał nauczyć. Często zadawał pytania kontrolne, pytał czy czegoś jeszcze raz nie wytłumaczyć i jak się nie rozumiało, to tłumaczył do skutku.
Zrealizowałam na UVIC 6 przedmiotów, które prowadzone były w języku angielskim:
Cooperation for development – zajęcia polegały na opracowywaniu strategii w walce z głodem w Boliwii (nasz prowadzący był tam wolontariuszem) – może mało praktyczny przedmiot, ale niezmiernie ciekawy i pouczający.
Menagment and innovation – przedmiot skupiający wiedzę na temat wdrażania patentów, zarządzania firmą. Projekt finalny polegał na tym, aby przeanalizować wykorzystując poznane techniki wybrany wynalazek współczesny – ja wzięłam pod lupę Google Glass.
Health politics in Europe – przedmiot o polityce zdrowia i problemie służb zdrowia w Europie. Aby go zaliczyć musiałam pisać rozprawki na temat różnych artykułów omawianych na zajęciach.
English language – kurs angielskiego, wymagany na moich studiach, dodatkowo płatny, ale na szczęście tylko 20 euro.
Advanced microbiology (teoria i praktyka w laboratorium – 5 wejść po 4 godziny) – laboratoria były dosyć osobliwe już od samego początku. Otóż pierwsze zajęcia wyglądały tak, że wszyscy dłubaliśmy sobie w… nosie. Ale oczywiście miało to cel naukowy. Chodziło o zebranie śluzu z nosa, w którym potencjalnie mogą znajdować się dwa szczepy bakterii blokujące wzajemnie swój wzrost. I to właśnie my – młodzi naukowcy, mieliśmy ten fenomen zbadać na własnych próbkach. Muszę niestety przyznać, że w czasie laboratorium było zamieszanie i zepsuły się maszyny pomiarowe – w efekcie nie dowiedzieliśmy się jaki był rezultat. Także wciąż pozostaje tajemnicą sekretna relacja bakterii, bądź jej brak.
Integrated Labolatory III ( praktyka w laboratorium ) – Pracowaliśmy dzielnie przez 3 tygodnie po 4 godziny dziennie, hodując komórki o pseudonimie: T293 ( komórki ludzkiej nerki) i wszczepiając do nich DNA z bakterii pałeczek kałowych i namnażaliśmy powstałe klony. W międzyczasie obserwowaliśmy różnicowanie się komórek mięśniowych c2c12 mikroskopowo.
Zaliczenia przedmiotów
Zajęcia teoretyczne były mało wymagające i bez problemu wszystko zaliczyłam po angielsku. Praktyka Lab III była dosyć ciężka, bo egzamin końcowy wymagał też ogólnej wiedzy z biotechnologii, której nie miałam i poziom angielskiego na teście był wysoki… także miałam drugi termin. Wyglądał on tak, że nauczyciel wytłumaczył mi gdzie popełniłam błędy, wykonałam jeszcze raz obliczenia i wszystko zaliczyłam. Mikrobiologię zaliczyłam w pierwszym terminie. Muszę przyznać, że nauka była trochę czasochłonna. Trzeba było wykonywać quizy w każdym tygodniu na punkty, a za niepoprawne odpowiedzi były punkty ujemne. Najważniejsze były 3 kolokwia, do których był materiał z zajęć i książek. Do zaliczeń można było podejść, wyłącznie wtedy kiedy miało się 100% frekwencji z zajęć laboratoryjnych.
Prowadzący w UVic
Byli bardzo mili, bezproblemowi , wyrozumiali i elastyczni w terminach. Z powodu mojego późnego przyjazdu (pojawiłam się na zajęciach ok. 3 tygodnie od ich rozpoczęcia), musiałam każdemu prowadzącemu przedstawić moją sytuację i zapytać o formę zaliczenia. Zaskoczyli mnie zrozumieniem sytuacji i pozytywnym nastawieniem. Kiedy jeden przedmiot planowo zazębiał mi się z innym, również nie było to dla nich problemem. Rezygnując z obecności na jednym z nich, mogłam zrobić inny projekt i dostawałam zaliczenie. Do każdego z profesorów studenci zwracali się po imieniu i dzięki temu panowała przyjazna atmosfera.
Jakie korzyści przyniósł mi wyjazd na Erasmusa
- Nawiązałam przyjaźnie z fantastycznymi ludźmi z całego świata, z którymi wciąż mam kontakt i jeśli tylko jest okazja to się odwiedzamy. 🙂
- Zaliczyłam wszystkie przedmioty bez większych problemów.
- Podszkoliłam język hiszpański i poznałam kilka słów po katalońsku.
- Wcześniej studiowałam technologię żywności, a o biotechnologii miałam małe pojęcie, bardzo dużo się nauczyłam, szczególnie podczas laboratoriów, które miały dużą wartość naukową. Gdy tworzyliśmy klony z DNA bakterii poczułam adrenalinę badacza z prawdziwego zdarzenia!
- Odkryłam w sobie pasje do podróżowania i będąc w Hiszpanii przez 5 miesięcy zwiedziłam: Maroko, Wyspy Gran Canaria, Mallorkę, Walencję, Baldovar, Pas Costa Brava : Palamos, Cadaques, Sitges, Blanes, Gironę, Tarragonę, Południe Hiszpanii: Andaluzję : Cordobę, Sewillę, Granadę, Barcelonę, Badalonę, Montserrat, Panta de Sa i wiele innych przepięknych miejsc…
- Odkryłam także pasję do pisania bloga – Morskie Ukulele i zamieszczałam w nim relację z moich podróży i erasmusowych doświadczeń.
- Wzięłam ze sobą ukulele na którym w końcu nauczyłam się grać.
- A co najważniejsze z Erasmusa w Vic zabrałam ze sobą do Polski: wspaniałe przygody, wiele inspiracji i doświadczenia życiowego, więcej odwagi do podróżowania, poznawania i otwartości dla ludzi z całego świata!
Koszty życia – podsumowanie
- Stypendium : (400 euro/miesiąc – wypłacone z góry) pokryło wszystkie wydatki na: wynajęcie mieszkania w Vic tzn. czynsz: 150€ (za mały pokój 1 osobowy z oknem na patio) w mieszkaniu około 60m2 z 3 innymi osobami (2 łazienki, kuchnia, przedpokój, salon, duży balkon – ogólnie mieszkanie miało dużo przestrzeni), rachunki na 1 osobę (w sumie było nas 4 osoby): internet ok. 12€/m, gaz ok. 15€/m (byłam w okresie wiosennym, zimą może być o wiele drożej), woda ok. 7€/m, elektryczność ok. 15€/m, wydatki na życie – zakupy ok. 50€/m.
- Własny budżet : depozyt : 400€ (musiałam wpłacić przed przyjazdem do Hiszpanii), życie – moje stypendium doszło po 1 tygodniu od pobytu , bilet lotniczy (przynajmniej w jedną stronę) ok. 400 zł, Katowice-Barcelona El Prat, tańsza też jest Barcelona – Girona i dobry dojazd do Vic autobusem -> po powrocie uczelnia polska zwróciła część kosztów za bilet, jednak konieczna jest faktura, dojazdy do Barcelony (zależne ode mnie) – bilet po 10 przejazdów : Vic-Barcelona ( 6 zonas ) – 45€ + Barcelona-metro –10€ oraz wycieczki. 😉
Więcej szczegółowych informacji na temat programu Erasmus+, dalekich podróży i przygód znajdziecie na moim blogu. Zapraszam!