„Dlaczego Francja?” Takie pytanie zadawało mi wielu znajomych. Kolejne wcale nie było bardziej zaskakujące – „dlaczego Montpellier?”.
Odpowiedź na pierwsze była banalna. Francuskie wina, francuska kuchnia, francuskie dziewczyny. Od zawsze fascynowała mnie ta kultura, więc dlaczego nie skorzystać z okazji i odwiedzić po raz kolejny Francję? Teraz tylko trzeba było wybrać miejsce docelowe, co wbrew pozorom nie było takie proste.
Paryż odpadł na samym początku. Odwiedziłem to miasto kilkukrotnie i zdawałem sobie sprawę z tego, że jest to miasto ciężkie do studiowania. Mnóstwo turystów, osób z zagranicy, przez co zapewne cały czas rozmawiałbym po angielsku, zamiast uczyć się języka. Zostały mi mniejsze miejscowości.
W Montpellier studiowała wcześniej moja kuzynka i kilkoro znajomych. Z ich opinii wynikało, że miasto jest piękne, atmosfera cudowna, a do tego południe Francji. Dla mnie jako fana wysokich temperatur i plaż miejsce idealne…
Tak też rozpoczęła się mniej przyjemna część erasmusowej przygody – papierki. Rozliczenie roczne, rozmowy z wykładowcami, które miały na celu wynegocjowanie terminu zdawania egzaminów poza sesją, IPK, ITZ, IPN i inne trzyliterowe skróty, których nie rozumieją nawet panie w dziekanacie (a przynajmniej zastanawiają się długo co do czego służy). Dodatkowo działalność w organizacji studenckiej i praca. Wszystko to przełożyło się na to, że z ambitnych planów zdania sesji w grudniu przed wyjazdem nie wyszło nic. Ale raz się żyje #YOLO!
Przystanek pierwszy – Paryż. Miasto do którego zawsze chętnie wracam. Pomimo tego, że pogoda nie rozpieszczała, to znalazłem czas na spacery i przywitanie Nowego Roku. Jako iż Francuzi nie świętują Sylwestra w sposób jaki znamy z Londynu czy Sydney postanowiłem spróbować jak to jest „po francusku”. Kolacja z owocami morza i prawdziwy szampan – uczta dla podniebienia. Jednak trzeba spalić kalorie i po kolacji wybrałem się pod Łuk Triumfalny, ponieważ chyba pierwszy raz w Paryżu było organizowane wydarzenie dla paryżan. Chociaż w sumie może lepiej stwierdzić dla turystów, ponieważ częściej dało się słyszeć języki inne niż francuski. Ogólne wrażenie – oprócz tłumów ludzi „dupy nie urwało”, może jednak jedynym tego powodem było miejsce z jakiego obserwowałem performance, czyli koniec Pól Elizejskich przy Placu de la Concorde.
Rozpisałem się o Paryżu, a tekst miał być o Montpe… Może powrócę jeszcze do czasów spędzonych w Polsce, kiedy szukałem mieszkania. Oczywiście priorytetem była cena. Godziny spędzone na wertowaniu stron, pytania do znajomych. Ciężko znaleźć coś poniżej 300 euro. Dlatego wybrałem akademiki. Lokalizacja nie najlepsza, pomiędzy centrum, a Montpellier Business School. Jednak cena 240 euro zwyciężyła. Pokój jednoosobowy z łazienką i dzielona na piętro kuchnia. Standard znacznie wyższy niż ten znany z polskich akademików. Zaskoczyła mnie jednak cisza. Spodziewałem się hałasu, imprez itp. Nic takiego się nie działo.
Imprezy są w centrum. Tutaj pojawiły się minusy. Otóż w Montpe nie kursują tramwaje, ani autobusy nocne. Ostatni tramwaj odjeżdża w okolicach 1, autobus 21. Istnieją tzw. AMIGO, które kursują od większych klubów, trochę na obrzeżach, do centrum. Pojawiają się 2 opcje – impreza do białego rana, albo powrót piechotą. Obie mają swoje plusy, nad którymi nie będę dywagował, ale jakieś 30 min piechotą dobrze robi.
Poniedziałkowy wieczór to obowiązkowo Australian Bar (Cafe Oz). Do północy zniżki na alko, po północy cena mocno skacze do 6 euro. Od czasu do czasu jest jeszcze taniej np. z okazji Australlian Day. Co zrobić gdy ochrona nas wyprasza z powodu zakończenia imprezy o 2 (sic!)? Przenieść się do najgorszych klubów w Montpe – Panamy albo Cargo. Do tej pory nie mogę zrozumieć fenomenu tych miejsc. Jedynym plusem tam jest muzyka. Jednak po kilku piwach wszyscy chętnie tam zmierzają. Pamiętajcie jednak o tym, żeby uważać na wartościowe rzeczy. Pomimo tego, iż Montpellier wydaje się bezpiecznym miastem, to okazja czyni złodzieja.
Miasto to jest idealnym punktem wypadowym. Ze swojej strony polecam odwiedzić małą wioskę rybacką Sete, Tuluzę, czy też Marsylię. Dodatkowo bliskość wielu lotnisk sprawia, że można wyhaczyć tanie low cost’y do Rzymu, Madrytu, czy nawet Marakeszu.
Czas opowiedzieć coś o MBS. To uczelnia prywatna, a zasady nauczania na niej są całkowicie inne niż te znane mi z UEKu. Nie ma rozgraniczenia na wykłady i ćwiczenia. Prowadzący oczekują, że student przygotuje się na zajęcia z materiału, który zamieścił na platformie moodle. Tak jak wszędzie są zajęcia ciekawsze i mniej ciekawe, prowadzący uprzejmi i nie. Warto wspomnieć, że część ma silny francuski akcent, przez co czasem ze znajomymi musimy się naradzać o co kolesiowi chodzi… Problemów takich nie mają jednak osoby uczące się po francusku.
Ze swojej strony polecam wziąć udział w intensywnym kursie tego języka przez 2 tygodnie, tuż przed rozpoczęciem zajęć. Całkiem przyjemne doświadczenie, a można z niego wynieść bardzo dużo. Angielskiego praktycznie nie używaliśmy na zajęciach (w 12 osobowej grupie), chociaż wszyscy byliśmy na poziomie A1/A2. Co do innych zajęć dużego wyboru nie będziecie mieli, ponieważ tego wyboru praktycznie nie ma. Dostajecie listę przedmiotów, które mają 30 ECTS, więc teoretycznie powinniście zrealizować wszystkie.
Na koniec trochę o formalnościach jakie czekają Was we Francji. Zależnie od tego, czy chcecie otrzymywać dopłatę finansową do zakwaterowania (tzw. CAF) i czy macie taką możliwość (jednym z warunków jest posiadanie umowy najmu) musicie, bądź nie musicie, założyć francuskie konto bankowe. MBS współpracuje z dwoma francuskimi bankami BNP Paribas oraz Societe Generale. Oferta jest bardzo zbliżona. Societe stworzyło specjalną ofertę dla studentów zagranicznych oferując 50 eur za otwarcie konta (których nota bene jeszcze nie otrzymałem). Dodatkowo większość landlordów oraz chyba wszystkie akademiki wymagają ubezpieczenia mieszkania. Ja wybrałem opcję ubezpieczenia dołączoną do konta bankowego, ale to rozwiązanie jest chyba najdroższym z możliwych. Koszt około 15 euro, gdzie przy ubezpieczeniach w typowych firmach ubezpieczeniowych koszt wynosi 5 euro. Pomyślicie – burżuj, ale dowiedziałem się o tym dopiero po zawarciu umowy z bankiem, a dodatkowo na początku byłem lekko przerażony wizją załatwiania spraw po francusku… Cały spis dokumentów potrzebnych do otrzymania CAFu zapewne wyśle Wam koordynator. Uzbrójcie się jednak w cierpliwość, ponieważ niedawno minął miesiąc po złożeniu mojego wniosku, a jedyne co otrzymałem to list z informacją, że zgubiono moją kopię certyfikatu urodzenia i muszę ją dosłać. Nie znam nikogo, komu by się to nie przytrafiło…
Pomimo całej tej otoczki związanej z „papierkową robotą” Montpellier ma swój urok. Ciężko opisać dlaczego jest miejscem tak pożądanym jako destynacja na wymianę, jednak wierzcie mi, jak już się tutaj pojawicie, nie będziecie chcieli wyjechać. Doskonała komunikacja miejska, urokliwe centrum, świetna uczelnia, wspaniała pogoda i bliskość plaży to jedynie część z tutejszych atrakcji, które ciągle odkrywam! Śmiało mogę powiedzieć, że zakochałem się w tym miejscu.
Mam nadzieję, że zachęciłem Was trochę do studiowania w Montpe. Jeżeli czas pozwoli to postaram się napisać swoje wrażenia po całym semestrze spędzonych w tym słonecznym i pięknym mieście.