Évora? To jakiś nowo odkryty pierwiastek?
Gdy pierwszy raz słyszycie słowo „Évora”, to z czym Wam się kojarzy? Części, pewnie tych starszych osób, na myśl przychodzi Cesaria Evora, wybitna piosenkarka z Wysp Zielonego Przylądka, którą na przełomie wieków zachwycił się cały świat. Większość jednak, gdy słyszy nazwę „Évora” to otwiera szeroko oczy i kompletnie nie ma pojęcia, o czym jest mowa.
Évora – co ja tu robię?
Évora – miasto w Portugalii, w dystrykcie Évora, historyczna stolica regionu Alentejo. Zamieszkuje ją obecnie 56 tys. mieszkańców, czyli dwa razy mniej niż w średniowieczu. Historyczne centrum miasta wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Tyle z Wikipedii, ale co to oznacza w praktyce, jak się tu mieszka, co warto wiedzieć? Zacznę od początku, czyli od mojej drogi ze Szczecina do Évory.
Mój wyjazd na wymianę w ramach programu Erasmus+ od początku nie był usłany różami. Choć nie wymagało to ogromnej ilości formalności, to ze względu na połączone kierunki studiów (ekonomia i informatyka), dużym wyzwaniem okazało się znalezienie takiej uczelni zagranicznej, która w ramach umów z Uniwersytetem Szczecińskim oferowałaby przedmioty z obu tych dziedzin. Po długich poszukiwaniach i odrzuceniu kilku pierwotnych destynacji (planowałem jechać do Lizbony, bądź Porto) odnalazłem niepozorną, jak mogłoby się wydawać, mieścinę, położoną ok. 100 km od Lizbony, o nazwie Évora. Moja pierwsza myśl była następująca: „No nie, nie po to wyjeżdżałem na studia do większego miasta, żeby teraz znów wracać do jakiejś, za przeproszeniem, wiochy, w której pewnie nawet nie ma centrum handlowego”. Jeszcze wtedy nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo się myliłem.
Po załatwieniu wszystkich formalności, kupnie biletu, dotarciu do Berlina, z Berlina do Lizbony, a z Lizbony na dworzec w Évorze ukazała mi się ona. Évora. Miasto wyjątkowe. Miasto, w którym jakby zatrzymał się czas. Miasto, gdzie nie zobaczysz ani jednego supermarketu w centrum. W końcu miasto, w którym zakochałem się od pierwszego wejrzenia.
Pierwsze dni w Évorze
Do Évory przybyłem na początku września i choć czytałem o niej dość sporo przed przyjazdem, to i tak kilka rzeczy mnie zaskoczyło.
Po pierwsze – tu wcale nie jest tak gorąco! Jako osoba preferująca zimę od lata byłem przerażony tym, że początek mojego Erasmusa, z uwagi na wysoką temperaturę, będzie nie do zniesienia. Jak się później okazało, faktycznie, temperatury przekraczały 30 stopni w cieniu, niemniej jednak dzięki wietrznej pogodzie panującej w całej Portugalii, nie było to aż tak dokuczliwe.
Po drugie – tu wcale nie jest drogo! Znów, czytałem o tym w internecie na długo przed moim przyjazdem, jednak nie spodziewałem się, że w turystycznym kraju, z Euro jako obowiązującą walutą, może być aż tak tanio. Oczywiście, przez „tanio”, mam na myśli ceny „porównywalne/ciut wyższe niż w Polsce”, ale i tak okazało się, że dzięki grantowi, własnym oszczędnościom i funduszom od rodziców stać mnie tutaj na życie na poziomie porównywalnym do tego, jakie prowadzę w Polsce.
Po trzecie i ostatnie, choć mógłbym tak jeszcze długo wymieniać – jacy tu wszyscy są przyjaźni! W tym miejscu zatrzymam się na trochę dłużej, gdyż z portugalską gościnnością spotykałem się na każdym kroku. Przede wszystkim w samym momencie przyjazdu, nie posiadałem wynajętego mieszkania, a akademiki były dostępne tylko dla studentów w ciężkiej sytuacji materialnej. Byłem tą sytuacją lekko zestresowany, ponieważ pokój w hotelu miałem wynajęty jedynie na kilka nocy i nie byłem pewien, czy w tym czasie zdążę sobie coś znaleźć. Fakt, lokalna sekcja ESN UÉvora pomagała nam szukać mieszkań, jednak mając ok. 200 studentów na głowie nie było to takie łatwe. Minęło 5 dni, miejsca w hotelu już nie miałem, mieszkania wciąż nie, sytuacja robiła się nieciekawa, gdyż atrakcje związane ze spaniem na ulicy wolałem sobie zachować na inne okazje. Gdy poszedłem na recepcję spytać się, czy mogliby polecić mi jakiś hostel, w którym dałbym radę zatrzymać się na kilka dni, stwierdzili niestety, że wszystkie są zajęte. Myślałem już, że cóż, witaj ławeczko w parku, aż tu nagle recepcjonistka widząc mnie może drugi raz w życiu, zaproponowała, że mogę dziś zatrzymać się u niej, gdyż jej brat wyjechał i ma wolny pokój. Z początku nie wiedziałem co powiedzieć, ale nie mając alternatywy, zgodziłem się. W domu czułem się niezręcznie, w końcu byłem u kompletnie obcych osób, jednakże szybko zrozumiałem, że powiedzenie „Gość w dom, Bóg w dom” obowiązuje nie tylko w Polsce. W całej rodzinie zapanowała wrzawa, przygotowano obiad z kilku dań, czułem się jakbym powrócił do rodzinnego miasta jako bohater wojenny i przygotowano ucztę na moje powitanie. Na następny dzień brat recepcjonistki wrócił i niestety musiałem się „wynieść”, ale znaleziono mi inne miejsce, w którym również, bez żadnego problemu, mogłem zatrzymać się do momentu, aż znajdę sobie mieszkanie. Choć jest to tylko skromny wycinek tego, z jak przyjaznym nastawieniem wobec innych można się tutaj spotkać, to idealnie obrazuje on portugalską gościnność.
Czym przyciąga Évora?
Jak już wcześniej wspomniałem, całe centrum Évory zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Unesco. Co to oznacza dla mieszkańców? To, że czas się tutaj praktycznie zatrzymał. Przede wszystkim praktycznie nie ma tutaj dróg. Jeżdżenie po Évorze potrafi być skomplikowane nawet dla osób, które się tutaj wychowały, więc o ile nie mieszka się na obrzeżach, to samochodu się raczej nie używa. Powiem więcej, nie używa się tutaj nawet transportu publicznego! Poza jedną linią jadącą od dworca kolejowego do dworca autobusowego, nie uświadczymy autobusów w centrum. Czy to przeszkadza w codziennym funkcjonowaniu? Ani trochę. Z jednego końca murów na drugi (mury wyznaczają historyczną granicę miasta i to właśnie w obrębie tych murów toczy się większość życia) można przejść w około 35-40 minut, a zdecydowaną większość czasu chodzi się na dystansach nie dłuższych niż 15 min. Dla przykładu – z mojego mieszkania do najbliższego sklepu miałem 2 minuty, do najbliższego dużego sklepu 10 min, na Praca do Giraldo (główny plac w samym centrum) – 1 minutę, na uczelnię również koło 10.
Nie zakochałem się jednakże w Évorze dlatego, że wszędzie miałem blisko. Co urzeka w niej najbardziej to to, jak dobrze zachowała się od czasów średniowiecza i renesansu (czyli największego rozkwitu tegoż miasta) oraz jak bardzo czuć atmosferę tamtych czasów. Nie znajdziemy tutaj szklanych biurowców, McDonaldów czy bardzo nowoczesnych hipermarketów oferujących miliardy produktów z każdego zakątka świata. Spotkamy się tu natomiast z historycznymi kamienicami zdobionymi pięknymi i szczegółowymi ornamentami, restauracjami oferującymi typowe dla regionu dania takie jak ensopado de borrego, acorda (swoją drogą danie bardzo podobne do naszej wodzionki), czy bacalhau (duma portugalskiej kuchni czyli dorsz) oraz sklepikami oferującymi tradycyjne produkty lokalnych przedsiębiorców.
Ponadto Évora jest pełna szalenie interesujących zabytków. Będąc tutaj trzeba zobaczyć Capela Dos Ossos czyli kaplicę, której ściany zdobią ludzkie kości, Świątynię Diany, katedrę czy też najstarszy budynek Uniwersytetu w Évorze, znany jako Colegio do Espirito Santo.
A skoro już o uczelni mowa…
Studiowanie w Évorze
W każdym rankingu przedstawiającym „top 10 uniwersytetów w Europie” itd. uniwersytet w Évorze jest wymieniony, na którymś z miejsc. Czemu? Wystarczy spojrzeć na zdjęcia. Znajdujący się w zabytkowym budynku, jest drugim, najstarszym ośrodkiem naukowym w Portugalii. Sale, pomimo posiadania nowoczesnego sprzętu, nadal udekorowane są jak w średniowieczu, ozdobione kaflami z finezyjnymi malowidłami, z ławami umieszczonymi pod ścianami i skierowanymi w kierunku ambony, z której niegdyś profesorowie przemawiali do żaków.
Sam sposób w jaki studiuje się w Portugalii, różni się od tego, jak odbywa się to w Polsce. Przede wszystkim przedmiotów jest mniej, natomiast obejmują szerszy zakres materiału. Dla przykładu, średnio na jeden przedmiot w Portugalii przypadały mi 2 przedmioty „zaliczane” w Polsce. Ponadto coś, co zadowoli wszystkich śpiochów – zajęcia zaczynają się od 9:00, a zwykle dopiero od 11:00, co pozwala wypocząć po intensywnie spędzonej nocy. Samych zajęć również jest stosunkowo mniej, choć to już zależy od specyfiki kierunku. Niektórych może dziwić brak podziału na wykłady i ćwiczenia, ale to tylko pozory. W praktyce wykładowcy zwykle po prostu dzielą zajęcia po 45 minut i w ciągu jednej lekcji ma się okazję poznać teorię, a chwilę potem wypróbować ją samemu, co wydaje się o wiele bardziej logiczne niż czekanie z ćwiczeniami do następnego tygodnia. Ciekawe jest również podejście do oceniania. Nie jest to skala 2 – 5 jak na polskich uczelniach, ani 1 – 6 jak w szkołach. Zamiast tego obowiązuje tutaj skala od 0 do 20! Ponownie, o wiele bardziej logiczne rozwiązanie. Dlaczego? Każdy egzamin/kolokwium/projekt jest na maksymalnie 20 punktów i ocenę końcową również podaje się od 0 do 20, przez co nie ma problemów z dziwnymi przelicznikami, progami punktowymi itd.
Najciekawsza jednak, w studiach w Portugalii, jest kultura studencka związana z uczelnią…
Praxe, buty i Harry Potter
Gdy słyszymy o kotowaniu na studiach, większość z nas zapewne myśli o jakiejś imprezie organizowanej przez samorząd studencki na początku semestru, podczas której pierwszoroczniacy są np. zmuszani do picia jakichś ohydnych mikstur itd. W Portugalii natomiast, tzw. praxe, wnoszą „powitanie” nowych studentów na zupełnie inny poziom. Przez około miesiąc starsi studenci wymyślają młodszym kolegom szereg zabawnych aktywności jak przebieranie się za postacie bajek i chodzenie po mieście śpiewając, tańczenie w środku nocy, „chrzczenie” w lodowatej wodzie i wiele, wiele więcej. Na zakończenie, „świeżaki” wybierają sobie, spośród trzech roczniaków, swoich „mentorów” czyli osoby, które się nimi opiekują podczas studiów, spędzają razem czas, pomagają w uczeniu itp. Żałowałem, że nie jestem portugalskim studentem, gdyż taka forma „przywitania” niesamowicie integruje, pozwala poznać zarówno rówieśników jak i starszych kolegów, a także stanowi sposób na rozładowanie stresu związanego z nową sytuacją, jaką są studia.
Zresztą nie jest to jedyna tradycja praktykowana w Portugalii. Równie charakterystyczny jest ubiór, tzw. traje. Traje różnią się między uniwersytetami, ale pewne części są zawsze te same – czarny garnitur (kamizelka bądź marynarka) dla chłopaka, garsonka dla dziewczyny i „peleryna”, na którą część przyczepia naszywki z różnych krajów/uniwersytetów/ulubionych zespołów itd. Choć zazwyczaj traje noszony jest tylko podczas praxe, to na niektórych uniwersytetach z długimi tradycjami, jak ten w Évorze, spotyka się studentów, którzy chodzą w nim przez cały rok, gdyż stanowi to dla nich zaszczyt i identyfikują się w ten sposób ze swoją uczelnią. Co ciekawe ubiór ten stanowił inspirację dla J.K. Rowling przy wymyślaniu uniformów uczniów w Harrym Potterze.
Innych zwyczajów, takich jak rzucanie butem w powietrze i szukanie go, formowanie się zespołów muzycznych działających w studenckich barach itd. jest cała masa i nie sposób tego opisać w tak krótkim tekście. Trzeba tu po prostu przyjechać i samemu zobaczyć, najlepiej sącząc przy tym sangrię…
Życie nocne
Oczywistym jest, że na Erasmusa nie wyjeżdża się tylko po to, żeby się uczyć. Życie nocne w Portugalii, a szczególnie w Évorze, różni się od tego, jakie znamy w Polsce. Przede wszystkim – tutaj funkcjonuje się w innych godzinach. Gdy ja jadłem obiad, południowcy konsumowali śniadanie; gdy ja jadłem kolację, oni siadali do obiadu; gdy ja miałem zamiar wychodzić na imprezę, oni kończyli obiad, bądź szykowali się do kolacji. Logicznym więc jest, że przez pierwsze tygodnie trudno było mi się przestawić, ponieważ w momencie kiedy ja miałem zamiar kłaść się spać, większość dopiero przybywała na imprezę.
Specyficznym dla Évory jest również fakt, iż tutaj raczej nie chodzi się do klubów. Oczywiście, jest ich kilka, nie są najgorsze (choć do Capitulo nigdy bym już chyba nie wszedł…), ale dla nas, osób z centralnej/wschodniej Europy, to żadna atrakcja. Czymś bardzo charakterystycznym natomiast, co raczej nie jest spotykane u nas, są „lokale” pokroju Harmonia. No właśnie, „lokale”. Ciężko jednym słowem opisać te miejsca. Gdybym miał krótko je scharakteryzować, to nazwałbym je „całodniowymi, publicznymi domówkami”. Mieszczące się w starych kamienicach i zajmujące zwykle od 2 do 3 pięter, stanowią „kompleks imprezowy”, w którym to mamy bar, parkiet do tańczenia, pokoje z kanapami i telewizorami, wielki taras, sale z piłkarzykami, ping pongiem, bilardem, dartami itd. Ponadto każdego dnia odbywa się tam jakieś wydarzenie kulturalne czy koncert. Nie liczy się jednak ich wystrój czy wyposażenie, a ludzie tam przebywający. Nie skłamię, jeśli powiem, że zdecydowaną większość czasu przebywałem tam bez moich znajomych, po prostu zagadując, bądź będąc zagadywanym przez zupełnie obce osoby i to właśnie z nimi spędzając czas. Ba, z niektórymi z nich, jak z moim ulubionym barmanem, nadal utrzymuję kontakt, prawie rok od powrotu z Évory! Oczywiście, równie popularne są tradycyjne domówki, albo różnego rodzaju festiwale, takie jak Queima (odpowiednik naszych juwenaliów), ale one niespecjalnie różnią się od tego, co możemy spotkać w Polsce. Brzmi jak utopia…
Wady życia w Portugalii
Choć wydawać by się mogło, że kreuję idylliczną wizję życia w Portugalii, to niestety tak nie jest. Przede wszystkim godziny pracy. Tutaj musimy po prostu się przyzwyczaić do tego, że w godzinach od 12 do 15 coś będzie zamknięte i tyle. Nie będzie nigdzie informacji, że dany lokal jest zamknięty w jakichś godzinach czy nie, musimy to wiedzieć. O ile w Évorze nie jest to tak uciążliwe, choć miasto jest niewielkie, a co za tym idzie ilość lokali również, o tyle mogę sobie wyobrazić, że w takiej Lizbonie czy Porto może nam to uprzykrzyć życie.
Po drugie, dostępność towarów. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że nie po to jedzie się do innego kraju, aby jeść/używać/pić to samo co w Polsce, jednak czasem człowiek może zatęsknić za np. żółtym serem czy twarogiem, a tego w Évorze nie dostanie. Niby nic, ale gdy opowiadasz wszystkim wokół o znakomitych pierogach, które robi się w Polsce, a potem nie masz możliwości ich zaprezentować, to troszkę to przeszkadza.
Po trzecie, nadmierna przyjazność. Tak, wiem, że wcześniej pisałem, że to pozytywna cecha, niemniej jednak nie w każdej sytuacji. W momencie, gdy stoimy w kolejce i bardzo nam się śpieszy, a sprzedawczyni, zamiast obsługiwać klientów, przez 15 minut rozmawia z jednym z nich, wówczas wolelibyśmy być w Polsce.
Last but not least, wielkość Évory. O ile życie w takim niewielkim, historycznym miasteczku jest czymś intrygującym, to po pół roku zaczyna troszkę nużyć. Pierwsza ekscytacja opada i przyzwyczajamy się po prostu do perspektywy pomarańczy rosnących za oknem, chodzeniu w krótkim rękawku w środku „zimy” itd. Nie ma tutaj tak wielu miejsc, by codziennie odkrywać coś nowego, więc z czasem może wkraść się odrobina nudy.
Może wydawać się, że te wady są trochę naciągane, jednak nie jest to nic, co bardzo przeszkadzałoby w codziennym życiu. I tak, jest to prawda, ponieważ…
„Czy jeśli znów miałbym jechać na Erasmusa pierwszy raz, to wybrałbym Évorę?”
…ponieważ pobyt w Évorze to jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Po pierwsze – mieszkanie w innym kraju pozwala na zdystansowanie się i spojrzenie na wszystko z innej perspektywy. Mimo kryzysu, to ludzie zdają się tutaj być mniej zestresowani, bardziej uśmiechnięci, gdyż nie skupiają się na dobrach materialnych. Szczęście czerpią z utrzymywania dobrych relacji z przyjaciółmi, wspólnych obiadów w rodzinnym gronie, nie czują potrzeby gonić za pieniądzem.
Ponadto poznałem tam mnóstwo osób, bez których moje życie byłoby o wiele uboższe. Mimo 3000 km dzielących nas od siebie, jesteśmy w stałym kontakcie, widujemy się tak często jak to tylko możliwe.
W podobnym stopniu co z mieszkańcami zżyłem się z samym miastem. Gdy w listopadzie ubiegłego roku przyjechałem tam znów, to poczułem się jak w domu. Mam wrażenie, że moi znajomi nie mogli już wytrzymać tego, jak ciągle opowiadałem im „o, tą uliczką szedłem na uczelnię, tam mieszkali moi znajomi z Brazylii, w tym sklepie zazwyczaj kupowałem chleb, a obok tamtej kolumny często spotykałem się z przyjaciółmi mieszkającymi w domu naprzeciwko”.
Wiele razy zadano mi pytanie „No dobrze, tak zachwalasz tę Évorę, ale czy jeśli miałbyś znów jechać na Erasmusa pierwszy raz, to wybrałbyś to miasto ponownie?” i zawsze, bez wahania, odpowiadam, że tak, i również bez wahania polecam ją wszystkim zainteresowanym wyjazdem. Jeśli macie taką okazję, wykorzystajcie ją, a obiecuję, nie pożałujecie.
Z autorem artykułu możecie skontaktować się mailowo pod adresem dzigor2@icloud.com