Kiedy mówiłam znajomym, że jadę na Erasmusa, wszyscy reagowali aż nazbyt pozytywnie. W Polsce moim drugim kierunkiem jest filologia Hiszpańska, także non-stop słyszałam – „Do Hiszpanii?! Jak cudownie!”. Oczywiście ich zaskoczenie, bądź zniesmaczenie nie mogło ujść mojej uwadze, gdy odpowiadałam – „Nie, jadę do Niemiec… do Mannheim”. Naprawdę, na palcach jednej ręki mogłabym policzyć osoby, które rzeczywiście się nie skrzywiły, gdy dzieliłam się moją decyzją o wyjeździe do absolutnie nie egzotycznych i mogłoby się wydawać nudnych sąsiadów, w dodatku do miasta, którego nikt nie zna. Byli to ludzie, którzy znają Mannheim z autopsji, lub z opowieści i wiedzą, że jest to absolutnie najlepszy na świecie wybór, jeśli chodzi o Erasmusa. Miasto nie należy do najpiękniejszych czy największych, ale jest tu wszystko, czego studencka dusza zapragnie.
Niektórzy uważają, że irytującym jest fakt, iż na każdym kroku (dosłownie), przy każdym wynurzeniu nosa z domu spotyka się innych Erasmusów, lecz ja bardzo to lubię. Tutaj nie da się pojechać na uczelnię i nie spotkać kogoś znajomego. Jest tu odpowiednik ESN-u – oczywiście dużo gorszy niż nasz krakowski (<3), który organizuje imprezy. Są też kluby, w których ceny za alkohol są stanowczo za wysokie, ale who cares, skoro biforów na akademikach jest od groma. Jest niezdrowe żarcie w Fast-foodach, które o 2 nad ranem, w ramach imprezowej przerwy smakuje doskonale – serio, mój najlepszy kebab w życiu zjadłam właśnie tutaj. Są Lidle i inne Nettach, w których ceny większości artykułów są zbliżone do tych w Polsce, a niektóre nawet tańsze ( winoooo i woda).
No i naprawdę, Mannheim jako punkt startowy dla ludzi chętnych do podróżowania jest absolutnie fantastyczne. Z kartą semestralną, którą kupuje się na początku semestru (140 eurasów, ale obejmuje 6 m-cy, wszystkie środki transportu łącznie z pociągiem) można się nie lada napodróżować za darmo lub niewiele dopłacając. Spędziłam ze znajomymi fantastyczny dzień w Kolonii, ostatni dzień karnawału ( a karnawał w Niemczech to jest nie lada gratka dla fanów przebieranek i picia na ulicach od godzin porannych), płacąc jedynie 9euro za bilet ( obczajcie sobie opcję Schönes-Wochenende-ticket ;))
Kiedy macie mnie już za alkoholika i typowego Erasmusa, osobę, która wyjechała jedynie po to, żeby się bawić, przejdę do tematu uczelni. Jest przede wszystkim piękna a będąc tam, człowiek czuje się jak lord. Jest to zespół pałacowy, który chyba na każdym robi wrażenie. Trudno mi stwierdzić, jak wysoki tak naprawdę jest poziom, bo jeszcze (na szczęście) nie miałam zbyt wiele do czynienia z egzaminami. Na szczęście, bo od każdego Niemca z którym rozmawiałam o moim Erasmusie tutaj, przed przyjazdem słyszałam – „uuuuu Mannheim? Wiesz, że to najlepsza biznesowa uczelnia w Niemczech i yyyyy… tam to się trzeba uczyć.” Ja głównie skupiam się na niemieckim. To jest powód i główny cel mojego przyjazdu tutaj. Poza tym, próbuję być w miarę na bieżąco z materiałami z zajęć, ale wiecie – każdy na początku, czy to Erasmus, czy nie Erasmus próbuje UCZYĆ SIĘ NA BIEŻĄCO, ale wszyscy dobrze wiemy, jak i kiedy się to kończy. Jedno jest pewne, przed sesją nie będę wyściubiać nosa z biblioteki, która nota bene jest tutaj otwarta nawet w Niedzielę do (uwaga) 12 w nocy, a podczas sesji niekiedy do 2.
Na zakończenie powiem Wam jedno – nie patrzcie na Mannheim przez pryzmat jego „niemieckiego położenia”, czy wielkości. To jest świetne miasto, które pokochacie i nie będziecie chcieli wyjeżdżać. Poznałam tu wielu świetnych ludzi. Będzie to Tajm of jor laaaajf. W razie pytań wszelakich piszcie, chętnie Wam pomogę. Przed wyjazdem sama zasypywałam ludzi pytaniami typu „czy powinnam wziąć swoją patelnię”.