Kraj, który pewnie dla wielu z Was kojarzy się tylko z Machu Picchu, lamami i tym że leży gdzieś w Ameryce Południowej. Tak, wszystko się zgadza, ale dla mnie właśnie ten kraj stał się drugim domem i magiczną krainą, pełną niespodzianek, w której okazuje się, że moje dotychczasowe krejzi życie był niczym w porównaniu z tym co przeżyłam w Peru…
Ale może po kolei, bo nie wszytko było takie kolorowe od samego początku. Peru – kraj uchodzący za niebezpieczny zważywszy na fakt, że dla przeciętnego mieszkańca Europy jest to tylko kraj trzeciego świata położony gdzieś hen daleko w Ameryce Płd, słynący z gangów, narkotyków, handlu ludźmi, świetlistego szlaku…
Okazuje się jednak, że NIE DO KOŃCA tak to wygląda – oczywiście są tam niebezpieczne rejony, miejsca gdzie wymiękają nawet największe cwaniaki, ale tak jest przecież wszędzie. Życie polega na tym żeby za każdym razem odkrywać nowe miejsca i horyzonty! No i jak to mówią no risk no fun!;)
Zacznijmy od początku– 18.02.2015 po męczącej i wielogodzinnej podróży na drugi koniec świata ląduje szczęśliwie na lotnisku im. Jorge Cháveza w Limie i od samego początku uświadamiam sobie, że łatwo nie będzie, szybko też nie, bo przecież daje o sobie znać tzw wszechobecna MAÑANA MAÑ(MAÑczyt. Poczekaj sobie, przecież nigdzie Ci się nie śpieszy, nam tym bardziej). Udaje mi się załatwić wszystkie formalne sprawy i po chwili wychodzę na zewnątrz – jest 4 rano, ciemno, brudno, śmierdzi niesamowicie. Uświadamiam sobie, że znajduje się w Callao uchodzącej za jedną z najniebezpieczniejszych dzielnic Limy. Jedyne o czym myślę to: „OK, DAMY RADE! (ale tak naprawdę musze się napić!) KTO JAK NIE JA, TO WCALE NIE WYGLĄDA TAK ŹLE!”
Istotnie, nie było aż tak źle.
Było gorzej, wręcz tragicznie!!
Z lotniska odbiera mnie znajomy i zabiera do siebie na pierwsze dni chcąc mieć pewność, że nie wrócę pierwszym możliwym samolotem do Polski, bo moja mina mówiła chyba zbyt wiele.
Pierwsze wrażenie – szok kulturowy! Gdzie ja jestem? Co tu się dzieje? Pierwsze dni w Limie były małym dramatem. Stolica będąca ogromnym miastem zatłoczonym 24 godziny na dobę. Samochody – wszystkie poobijane, ponieważ nikt tam nie potrafi prowadzić (niby włącza kierunkowskaz w lewo, ale jedzie w prawo przy uroczym akompaniamencie klaksonu pozostałych uczestników ruchu) – koszmar! Co gorsza wszyscy ludzie na ulicy mnie zaczepiali, gwizdali, dość mocno zauważalna była ekscytacją moją egzotyczną jak na tamte rejony urodą.
Jedzenie – delikatnie rzecz ujmując niesmaczne. Miejscowi do każdego dania dodają limonkę, dużo limonki, jeszcze więcej limonki!! Dzięki temu wszystkie dania mają taki sam smak. Tamtejsza kuchnia słynie ze świnki morskiej z rusztu (znanej jako’’Cuy’’) czy też surowej ryby (tzw. Cheviche), zaś typowy dla tamtego rejonu alkohol to Pisco do którego dodają surowe jajko!! Co? Jak to w ogóle można pić??
To wszystko nie wyglądało za ciekawie, w zasadzie cały czas moje myśli krążyły wokół ucieczki i powrotu do Krakowa! Decyduję się jednak znaleźć mieszkanie! Wybór pada na najbezpieczniejszą dzielnicę miasta zarazem najdroższą, ponieważ zamierzam jakoś przeżyć tu 6 miesięcy wolę wrócić biedna niż w ogóle nie wrócić. MIRAFLORES dzielnica położona bezpośrednio na wybrzeżu, zamieszkała przez większość międzynarodowych studentów. Po żmudnych poszukiwaniach udaje mi się znaleźć własne cztery ściany. Po szczęśliwym zakwaterowaniu się w nowym lokum, otaczająca mnie rzeczywistość stała się trochę bardziej przyjazna. Nadszedł czas aby poznać nocne życie Stolicy Kraju Inków. Na pierwszą imprezę udajemy się wraz z koleżanką do fancy klub GÓTICA w centrum handlowym na klifach. Bez żadnych problemów możemy się odnaleźć ponieważ okazuje się, że Peruwiańczycy są jeszcze niżsi niż mogłoby się wydawać i większość sięga nam najwyżej do ramion. Klub ten szybko staje się moim ulubionym, a grana w nim muzyka sprawia, że nawet największe sztywniaki zaczynają kręcić bioderkami. Muzyka w Peru mnie nie rozczarowała (Reggateon, Bajlando czy Nicky Jam – Bóg! Polecam).
Wkrótce nadchodzi czas pierwszych dni na uniwersytecie. Kampus znajduje się 15 km od miejsca mojego zamieszkania, opcje dotarcia na miejsce były dwie: tzw „kombi” czyli coś jak bus lecz liczba miejsc jest w nim nieograniczona i czas podróży trwa ok 2h (z tej opcji rezygnuję od razu) albo taxówki, których jest mnóstwo i są stosunkowo tanie. Łapie się je na ulicy mimo iż wszyscy mówią że nie powinno się tego robić, bo jest niebezpiecznie (istnieje również opcja zamówienia taxi przez aplikacje w telefonie, namierzana jest ona wtedy przez GPS, więc możliwość uprowadzenia czy porwania zmniejsza się), mi na szczęście nigdy nic się nie przytrafiło.
UEK ma podpisaną umowę bilateralną z USIL – Universidad San Ignacio de Loyola, ładną w miarę nowoczesną, prywatną uczelnią głównie dla bogatej młodzieży z Limy. Co więcej międzynarodowi traktowani są jak jajka, bo to przecież prestiż dla uczelni w Peru, że ma zajęcia w języku angielskim (w wielu przypadkach znajomość języka przez wykładowców pozostawiała jednak wiele do życzenia). Szybko okazało się, że przedmioty które wybrałam nie zostaną otwarte, więc z dosyć ubogiej oferty udało mi się wybrać kilka innych. Ten jeden najważniejszy – Taller de bar – kurs barmański udało mi się ukończyć z wyróżnieniem!
Do Peru pojechałam również po to aby zwiedzać, podróżować. Okazało się jednak, że Peru nie jest najlepszym miejscem wypadowym, gdyż linie lotnicze nie dość, że nie mają bogatej oferty destynacji to jeszcze dyskryminują ludzi innej narodowości i mają dwie różne ceny biletów.
Jak się później okazało bardzo fajną i wygodną opcją podróżowania są autobusy tzw ’bus cama’ czyli prawie łóżka. Jest to świetna opcja dla podróżujących, odległości w Peru nie należą do najkrótszych i przykładowa podróż z Limy do np. Máncory (1000km) trwa 17 godzin(trochę dużo, więc w normalnym autobusie można byłoby znieść jajko). Tak też odbyłam pierwszą podróż do Arequipy –miasto na południu Peru składające się głównie z wulkanów, Colca Kanion, pieszomarszy. Przemierzając piękne rejony południowego Peru udałam się do Puno i nad jezioro Titicaca (największe i najwyżej położone jezioro w Ameryce Płd). Z uwagi na istotną różnicę wysokości (Lima leży na 100 m n. p. m. a Puno to aż 3830 m n.p.m.) pojawić się może choroba wysokogórska (dla mnie nie była ona nawet zauważalna), remedium na którą była herbatka lub cukiereczki z liści koki, która ma za zadanie niwelować skutki wysokiego ciśnienia! Jako że jezioro to dzieli dwa państwa Peru i Boliwię , zdecydowałam się ruszyć trochę dalej i przekroczyć tę granicę i tak też znalazłam się w Boliwii – Copacabana, Isla del sol (gdzie poznałam wspaniałych ludzi bez których nie było by aż tak zabawnie). La Paz (wszyscy myślą, że to stolica tego kraju, otóż nie, stolicą jest mało wszystkim znane Sucre w centrum Boliwii), które w prawdzie nie było szczególnie zachwycające, aczkolwiek szalone życie nocne tego miasta jest niezmiernie fascynujące i zapadnie w mej pamięci na długo. UYUNI to miejsce, którego nie można przegapić – piękne zapierające dech w piersiach Salt flats czyli pustynia solna – miejsce bardzo popularne na mapie Boliwii, przepiękne laguny, FLAAAAAAAAMINGI. Trzydniowy obóz przetrwania na pustyni – bez wody, bez elektryczności, taki powrót do epoki kamienia łupanego;)
Będąc na południu Boliwii byłam już kilka kroków od granicy z Chile, gdzie udałam się aby podziwiać Atacame – mglistą pustynię, najsuchsze miejsce na świecie.
Zakochałam się w Chile i obiecałam sobie, że na pewno tam wrócę!
Pobyt w Peru daje również możliwość odwiedzenia dżungli!!! TAK, Amazonka to rzeka o której uczyłam się w szkole i w najśmielszych snach nie pomyślałam, że będzie mi dane nią płynąć. IQUITOS, bo tak nazywa się miejscowość gdzie cała przygoda się zaczyna, nie ma wiele do zaoferowania ale stamtąd tuctucami dostałam się do portu, gdzie po zmianie środka transporty na łódź, rozpoczęła się podróż w nieznane. Me wow – to dopiero była przygoda! Noce w hamakach, nad głową skaczące małpy, zwisające z drzew węże, w rzece krokodyle, a całość skąpana w piekielnym gorącu przy wilgotności powietrza miliard! W grupie znajomych i towarzystwie miejscowego alkoholu, daliśmy rade! Atmosferę zawsze trochę ochłodziły charakterystyczne dla Amazonii deszcze, które pojawiały się znikąd.
Crème de la crème pobytu w Peru stanowi MACHU PICCHU, bez którego pobyt w Peru się nie liczy. Z oddalonego 1000 km na południowy wschód od Limy – Cuzco (jako dziecko oglądałam wszystkie telenowele które również miały miejsce w Peru, więc miasto mniej więcej było mi znane:), pociągiem wraz ze znajomymi dostaliśmy się do Aguas Calientes, gdzie zaczyna się prawdziwa przygoda. Czekała nas trzygodzinna wspinaczka rozpoczynającej się długo przed świtem po prawie pionowej ścianie (opcją dla lamerów był bus, który wywoził ludzi na szczyt) ze łzami w oczach, wykończona, przeklinając cały świat dotarłam na miejsce! DAŁO SIĘ? DAŁO! Machu Picchu- robi wrażenie ale dla mnie większym przeżyciem była odbyta droga, więc nie mogłam w pełni wykorzystać chwil na szczycie! Mimo wszystko było warto!
Po skończonym semestrze moja przygoda z Ameryką Południową nie dobiegła końca, udałam się na podbój północy! Rozpoczęłam w Máncorze, jest to miejsce magiczne pod każdym względem, to tam okazało się, że nie istnieją żadne granice których człowiek nie jest w stanie przekroczyć, (to takie drugie Lloret de mar. if u know what i mean!). Szaaaleństwo nie do opisania! A stamtąd już rzut beretem do Ekwadoru, gdzie również niemożliwe staje się możliwe! Huśtawka na krańcu świata w Bańos! Żyć nie umierać!
Pobyt w Peru to 6 miesięcy, które zaskakiwały mnie co dzień. Niemożliwe rzeczy okazywały się tylko kwestią czasu, wszystko co się tu wydarzyło tylko uświadomiło mi że „Impossible is nothing” oraz „Only the sky’s the limit”. Wiem, że wykorzystałam ten czas najlepiej jak mogłam!
Chwile spędzone tutaj będą najlepszymi momentami w moim życiu i każdemu z Was mogę tylko życzyć takiej przygody. Jedzenie po jakimś czasie okazało się być najsmaczniejszym jakie kiedykolwiek miałam możliwość spróbować a Pisco ulubionym drinkiem. Teraz Peru do mój drugi dom gdzie poznałam ludzi, którzy stali się moimi przyjaciółmi.
Lima – miasto z którego chciałam uciekać jest miejscem, które w moim sercu ma specjalne miejsce!
I <3 Peru!
Klaudia Okarmus