Jak nie dać się mafii, czym są cannoli oraz jak smakuje pizza z pistacjami – czyli pół roku na Sycylii. ?
Cześć, mam na imię Justyna. Studiowałam germanistykę z j. włoskim na Uniwersytecie Łódzkim. Decyzję o wyjeździe na Erasmusa podjęłam spontanicznie. Wybrałam Włochy głównie po to, by podszkolić swój język włoski. Sycylia była strzałem w dziesiątkę, gdyż tam mało kto mówi po angielsku. ? Na Sycylii, a dokładniej w Katanii spędziłam piękną wiosnę i ciepłe lato podczas mojego drugiego roku studiów.
Welcome to Catania
Jest połowa lutego 2015 roku, kiedy wsiadam do samolotu do Rzymu. Tam przesiadka (to, co przerażało mnie najbardziej!) i dalszy lot na Sycylię.
Podczas pierwszych dni pada deszcz, jest zimno, nie mam znajomych i nadal rozpaczam nad rozwaloną na lotnisku walizką. Dobrze, że chociaż mam dach nad głową. Pokój znalazłam będąc jeszcze w Polsce, częściowo dzięki pomocy przyjaciela, który miał na Sycylii znajomości. Ceny pokoi wahały się między 180-240 Euro (już ze wszystkimi opłatami).
Podczas Welcome Day dowiedziałam się, że na miejscu działają dwie organizacje studenckie – ESN oraz AEGEE. To dzięki nim rozpoczęło się moje życie towarzyskie. Warsztaty gotowania, wycieczki, pub crawl, wieczorki tematyczne, mniejsze i większe imprezy – to wszystko organizowali właśnie oni. Tak dobrze ze sobą współpracowali, że nigdy nie zastanawiałam się czy wybieram się na event ESN, czy na wydarzenie AEGEE. Ich oferta atrakcji dla Erasmusów stanowiła dla mnie jedność.
Uniwersytet
Z początkiem marca rozpoczęły się zajęcia na uczelni. Mój wydział był usytuowany w… dawnym Klasztorze Benedyktyńskim. Wywarło to na mnie ogromne wrażenie. Kolejnym szokiem było dla mnie to, że zajęcia z języka niemieckiego były prowadzone po włosku! Mój poziom języka włoskiego, którym wtedy władałam szacowałam na A2, więc było to dla mnie dodatkowe utrudnienie. Słuchanie wykładu w pełni po włosku na temat niemieckiej literatury było niemałym wyzwaniem. Nie ma jednak rzeczy niemożliwych – challenge accepted! Byłam jedynym Erasmusem na zajęciach z niemieckiego, ale cóż, jakoś mnie to nie dziwiło.
Uczęszczałam też na kurs języka włoskiego. Gdy moja znajomość języka wskoczyła na poziom B1, dołączyłam do grupy zaawansowanej. Grupa szykowała się do egzaminu CILS na poziomie B2, po którego zdaniu otrzymywało się certyfikat. Nie czułam się na siłach by go zdawać, ale na zajęcia uczęszczałam regularnie. Po powrocie do Polski zorientowałam się w temacie i pół roku później, po intensywnych przygotowywaniach, zdobyłam ten certyfikat.
Życie towarzyskie
Na wyjeździe poznałam grupę bardzo sympatycznych ludzi. Pierwsze tygodnie poznawaliśmy się na różnego rodzaju eventach, by później połączyć się w mniejsze lub większe grupki. Najlepszy kontakt miałam z garstką dziewczyn, z którymi tworzyłyśmy jedną z najbardziej międzynarodowych „paczek” na Erasmusie, ja – Polka, do tego Austriaczka, Portugalka i Hiszpanka. Raz lub dwa razy w miesiącu spotykałyśmy się na obiedzie/kolacji typowej dla danego kraju. Super sprawa!
Kupiłyśmy też tanie bilety do Rzymu i spędziłyśmy tam 4 dni. Byłyśmy także razem w Grecji. Poza tym zwiedziłyśmy wspólnie ładny kawałek Sycylii, m.in.: Syrakuzy, Taorminę czy Raguzę. Jako środek transportu, decydowałyśmy się zazwyczaj na pociąg, czasem autobus. Do dzisiaj, po trzech latach, nadal jesteśmy w kontakcie z dziewczynami. Po roku rozłąki spotkałyśmy się ponownie w Dublinie na Dniu Św. Patryka.
Koszty utrzymania
Życie na południu Włoch jest relatywnie tanie. Jak wspominałam, pokój kosztował 180-240 euro. Miasto było na tyle małe, że można było poruszać się pieszo lub rowerem (do nabycia na pchlim targu za ok. 30-50 euro), oszczędzając tym samym na komunikacji miejskiej. W centrum miasta od poniedziałku do soboty zakupy można zrobić na dużym i dobrze zaopatrzonym rynku. Wracałam z niego z pełnymi torbami wydając przeciętnie 7-10 euro. Kochani Sycylijczycy, jak tylko słyszeli, że mieszkam sama i nie potrzebuję aż 3 główek sałaty, a jedynie jedną, bo zwyczajnie się przejem, dawali mi warzywa za darmo. Co ciekawe, często zamiast na kilogramy, sprzedają na „koszyczki”. Cena koszyczka to 1 euro – ile cebuli się w nim mieści, tyle jest Twoje.
Jeżeli chodzi o jedzenie i picie na mieście, nie należy ono do najdroższych. Cappuccino w mniejszych kawiarniach kosztowało ok. 0,80-1 euro. Lampka wina na Piazza Teatro, z tego co pamiętam kosztowała ok. 2 euro, drink typu Mojito ok. 4. Jedzenie w knajpach, zależnie od rodzaju przekąski oraz miejsca, od kilku do kilkunastu euro. Żeby wydać 20 euro na osobę, trzeba by się mocno postarać!
To co mnie urzekło…
… to nie było samo miasto. Katania nie jest najpiękniejszym miejscem na ziemi. Urzekło mnie ciepło ludzi, mieszkańców Katanii. Są oni niezwykle otwarci i bardzo pomocni. Któregoś razu stałam na przystanku i studiowałam mapę, tak o, po prostu, żeby zorientować się gdzie jestem. W mgnieniu oka pojawiły się koło mnie dwie panie wyjaśniające, jak dojadę to miejsca, którego szukam, którymi liniami autobusowymi, którędy pieszo, ile mi to zajmie, a tak w ogóle to one chętnie ze mną pojadą i mi wszystko pokażą!
Kolejną rzeczą, za którą tęsknię, są sycylijskie słodkości. Na tej wyspie najpierw je się oczami! W każdej, nawet najmniejszej kawiarence, witryna ze słodkościami zwala z nóg. Najlepsze są cannoli z nadzieniem pistacjowym lub śmietankowym.
Stałym elementem kuchni sycylijskiej są pistacje, które oprócz słodkości, stanowią także składnik pizzy (najlepsza pizza jaką jadłam!) lub pasty. Jeżeli będziecie w pobliżu, zachęcam też do odwiedzenia stolicy pistacji – Bronte.
Obecnie jestem w trakcie mojego drugiego Erasmusa, tym razem w Weronie, ale już nie mogę się doczekać wypadu na Sycylię!
Polecam – Justyna Nowak,
justyna.n23@poczta.onet.eu