Wyjazd na Erasmusa jest jak wyrzucenie kogoś z jednej rzeczywistości, a wrzucenie do zupełnie innej. W jednej są pewne przyzwyczajania, wszystko ma swój rytm, a w drugiej trzeba wszystko stworzyć od nowa i odnaleźć się w zupełnie innym świecie. Jednak zacznijmy od początku.
Dostałam się na stypendium Erasmus plus na semestr zimowy roku akademickiego 2016/2017 do Francji, a dokładnie do miasta Lille. Wiele osób pytało mnie, dlaczego wybrałam to miejsce. Nigdy nie miałam jednego wymarzonego miasta, gdzie chciałbym spędzić wymianę. Lille wydawało mi się idealne, ponieważ nie jest tak duże jak stolica kraju, ale też nie jest zbyt małe. Istotną kwestią była dla mnie uczelnia. Wiedziałam, że jeżeli decyduje się na wyjazd, to na taką uczelnię, która będzie na stosunkowo wysokim poziomie. Science Po Lille to druga (po Science Po Paris) uczelnia, jeśli chodzi o nauki polityczne we Francji – czułam, że dobrze wybrałam.
Po dopełnieniu wszystkich formalności (które pod względem ilości przerażają nie jednego Erasmusa) przyszedł czas na znalezienie zakwaterowania. To było nie lada wyzwanie, zaczęłam poszukiwania mieszkania zdecydowanie za wcześnie – 4 miesiące przed wyjazdem. Nie ukrywam, że przysposobiło mi to bardzo wiele nerwów i emocji. Mieszkanie znalazłam miesiąc przed wyjazdem, po znajomościach. I tutaj mam przestrogę dla wszystkich przyszłych Erasmusów – nie szukajcie mieszkania tak, jak ja zbyt wcześnie, bo stracicie tylko nerwy. Większość moich znajomych znalazła mieszkanie 2 tygodnie przed wyjazdem!
W końcu nadszedł ten dzień. Pożegnanie z bliskimi było dla mnie jednym z najtrudniejszych momentów podczas całego wyjazdu. Cała przerażona i we łzach wsiadłam do samolotu, nie wiedząc zupełnie, co mnie czeka. Leciałam do Belgii, z której musiałam dostać się autobusem do Lille, a następnie do apartamentu (ponieważ do właściwego mieszkania przeprowadzałam się dopiero po tygodniu). Pierwsza część podróży minęła bezproblemowo. Najtrudniejszym wyzwaniem było przedostanie się z dworca do apartamentu. Przyzwyczajona do korzystania z map Google, nagle musiałam poradzić sobie bez Internetu w zupełnie nieznanym mi mieście – pewnie dla niektórych to żaden problem, ale z 25 kg bagażem, pleckami i innymi pakunkami przy wzroście 155 cm, wcale nie było to proste.
Po około godzinie dotarłam do apartamentu (w następnych dniach tę samą trasę pokonywałam już w 20 min). Kilka dni później przeprowadziłam się do właściwego mieszkania. Mieściło się ono w starej fabryce, było bardzo duże, nowoczesne i przestronne. Urządzone tak, że do dzisiaj śmieję się, że na pewno były tam kamery. Dostałam pokój z łazienką – na moje potrzeby wystarczający. Pokój wynajmowałam od małżeństwa typowych Francuzów. Właśnie tak zawsze wyobrażałam sobie francuską rodzinę. Obserwowanie ich było bardzo ciekawe. Tryb życia, jaki prowadzą znacząco różni się od tego, do jakiego przywykłam w Polsce np. pierwszy raz w życiu miałam okazję zobaczyć panią domu sprzątającą mieszkanie w butach na obcasie – myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach!
Już kolejnego dnia, a 2 dni przed oficjalnym powitaniem wszystkich Erasmusów na uczelni, umówiłam się z częścią osób na integrację. Te pierwsze spotkania dają bardzo dużo – wszyscy są pozywanie nastawieni, zainteresowani Tobą, chcą Cię poznać. To tam znalazłam osoby, które były mi bliskie do samego końca wyjazdu. Gdy następnego dnia szłam na uczelnię, od razu czułam się pewniej, wiedziałam, że już kogoś znam i nie będę całkowicie sama. Myślę, że tutaj warto zatrzymać się trochę dłużej, ponieważ to ludzie sprawiają, jaki jest nasz Erasmus. To z nimi tworzymy wspomnienia. Wszyscy są w takiej samej sytuacji jak Ty, nie znają nikogo, są w nowym miejscu.
Nawiązywanie znajomości postępuje o wiele szybciej niż w „normalnym świecie”. Spodziewałam się, że liczba osób biorąca udział w wymianie to około 50 osób, a było nas dwa razy tyle! Miałam okazję poznać ludzi z całego świata. Z USA, RPA, Ameryki Południowej i każdej części Europy. Spotkałam wielu ciekawych ludzi, trzymałam się w różnych grupkach, które tworzyły się w naturalny sposób. Najbliżej byłam z Iris, która jest z Finlandii i z Meghan, która przejechała z Australii. Same do końca nie wiemy jak to się stało, że dobrałyśmy się właśnie tak, ale przyszło nam to naturalnie. Tworzenie się grup na takich wyjazdach jest czymś automatycznym, jednak ważną kwestią na Erasmusie jest nie zamykanie się na innych ludzi. Bycie otwartym człowiekiem i rozmawianie ze wszystkimi to podstawa.
Dużą częścią wyjazdu na Erasmusa są podróże. Od początku wiedziałam, że będąc na wymianie chce podróżować po Europie. Lille jest w bardzo dobrej lokacji. Jest prawie na granicy z Belgią, można zwiedzić całą Francję, czy nawet popłynąć do Anglii. Na miejscu, w Lille, nic nas nie trzyma, ponieważ większość osób wyjeżdża z miasta na weekendy. Dla ludzi spoza Europy to wspaniała okazja do zwiedzenia naszego kontynentu. Będąc na Erasmusie dużo podróżowałam, ale z dzisiejszej perspektywy chciałabym zobaczyć jeszcze więcej!
Z Lille w 1,5h można dostać się do Brukseli, to idealny pomysł na jednodniową wycieczkę. Wiele osób pokonuję tę trasę każdego dnia, więc bez problemu można pojechać autostopem. Francja jest połączona z Belgią siecią komunikacji kolejowej. Miałam okazję być w Gandawie i Brugii – to drugie miejsce bardzo mnie zauroczyło. Malutkie miasteczko nazywane Wenecja Belgii – chyba więcej nie trzeba dodawać. Uważam, że bardzo dobrym środkiem komunikacji w tamtym rejonie są autobusy – tanio i komfortowo. Kursują z Francji do Belgii, Holandii czy Anglii. Ja miałam okazję jechać takim do Rotterdamu gdzie, odwiedziłam koleżankę, którą znam jeszcze z czasów szkolnych. Jedną z dalszych wycieczek była podróż do Normandii. To region Francji znajdujący się nad kanałem La Manche. Najsłynniejszym miejscem jest zamek Saint-Michel położony na skalistej wyspie. Śmiało mogę stwierdzić, że to jeden z najładniejszych zamków, jakie kiedykolwiek miałam okazję zobaczyć.
Życie na Erasmusie było dla mnie zupełnie inne niż w Polsce, mimo aktywnego trybu życia w obu krajach. We Francji wszystko było o wiele prostsze. Nie było rozważania za i przeciw, żadnych zbędnych problemów. Tam życie płynęło innym rytmem – spokojnym, bez niepotrzebnego biegu, na wszystko był czas. Oprócz chodzenia do szkoły i podróży, oczywiście było życie codzienne i spędzanie czasu ze znajomymi. Zawsze można było znaleźć kogoś, kto ma ochotę spotkać się w mieście, czy parku. Istotnym aspektem na Erasmusie są imprezy. Okazji do wspólnych wieczornych wyjść było bardzo wiele, oczywiście każde z tych wyjść to osobna historia ;). Czas na Erasmusie zapewniają nam studenckie organizacje np. ESN (Erasmus Student Network). To oni pokazują nam miasto, prowadzą gry integracyjne, zabierają nas na kręgle. Dbają o to abyśmy nie stracili żadnego dnia.
Erasmus to ludzie, podróże, imprezy, ale oczywiście i nauka. Chodziłam na zajęcia do szkoły Science Po Lille. Wszystkie kursy, jakie miałam, były zorganizowane specjalnie dla międzynarodowych studentów. Powadzone były w ciekawy sposób, każdy z wykładowców miał przygotowaną prezentację, którą nam wysyłał, wiec na zajęciach nie było trzeba notować, tylko można było spokojnie słuchać prowadzącego. Moją największą obawą związaną z zajęciami, było to, czy poradzę sobie z językiem angielskim. Tego języka uczę się naprawdę długo. Wiem, że potrafię się komunikować się po angielsku, ale jednak całe zajęcia, wszystkie egzaminy i eseje, to był prawdziwy sprawdzian moich umiejętności. Na szczęście zdany pozytywnie.
Pobyt na Erasmusie minął w mgnieniu oka. Nim zorientowałam się, był już grudzień. Nadeszły zaliczenia, ostatnie wolne dni we Francji i powrót do domu. Pożegnania były smutne, chociaż miały one słodko-gorzki smak. Coś się kończy, ale wracamy do domu, za którym tak bardzo tęskniliśmy. Wraz ze znajomymi mówiliśmy, że tak naprawdę z nikim się nie żegnamy, bo będziemy odwiedzać siebie nawzajem. Powrót z wymiany jest jak zderzenie się z rzeczywistością. Wszystko stało się bardzo szybko i boleśnie. Powrót do domu, na uczelnię, do rodziny i znajomych. Pamiętam, że przez kilka dni nie mogłam przywyknąć do „starego” życia, mimo, że będąc na wymianie bardzo za nim tęskniłam. Z dzisiejszej perspektywy, Erasmus był dla mnie czymś nierealnym. Nie mogę uwierzyć, że mieszkałam w innym kraju tyle czasu. Odkąd wróciłam, mówię każdemu, kto mnie tylko pyta, „jedź, nie masz nic do stracenia, możesz tylko zyskać”.
O moim wyjedzie mogłabym mówić godzinami, każdy dzień to osobna historia, ale co najważniejsze: to Erasmus nauczył mnie, że nie ma sytuacji bez wyjścia, pozwolił jeszcze lepiej poznać siebie samą, podszkolił mój angielski oraz pozwolił spotkać niesamowitych ludzi. To na pewno jedna z przygód mojego życia, która z czystym sumieniem mogę polecić każdemu.
Adrianna Majcherska
adamajcherska@gmail.com