Do Edynburga dostałam się przypadkiem. Zaaplikowałam do Francji ale zaznaczyłam wymianę roczną i niepotrzebnie uprzejme Panie z BPZ’u uznały, że dadzą mi „najlepszą” wymianę z możliwych – czyli roczny pobyt w Szkocji. Plusami tej umowy są dwa semestry za granicą wraz z grantem 450 euro miesięcznie, który jak się później przekonałam, starczył tylko na mieszkanie. Minusem, o czym w/w Panie nie wiedzą, to fakt, iż uczelnia z którą UEK ma umowę nie jest „jedną z najlepszych w Europie”, którą jest Edinburgh University, a zaledwie szkółką, która jeszcze dwa lata temu była collage’m. Ale po kolei!
Gdy już pogodziłam się z faktem wyjazdu na 8 miesięcy do kraju deszczu i męskich spódnic, zapakowałam co miałam najcieplejszego i 1go września wsiadłam w samolot. Sama – bo z UEKu jechać na Erasmusa do Szkocji może tylko jedna osoba. Szkoła skontaktowała się ze mną stosunkowo szybko, bo już w lipcu dostawałam maile od koordynatorki studentów programu Erasmus. Wszystkie potrzebne informacje odnośnie akomodacji, przedmiotów itp. znalazłam na stronie uczelni. Jeśli chodzi o mieszkanie, do wyboru jest akademik – kilka budynków rozrzuconych po centralnych dzielnicach Edynburga lub mieszkanie na własną rękę. Ja wybrałam drugą opcję, gdyż akademik, nie dość, że od początku odradzany z powodu małej liczby miejsc, okazał się drogi. Ceny za pokoik z łazienką i wspólną kuchnią zaczynały się od 150 funtów na tydzień. Z perspektywy czasu trochę żałuję wyboru mieszkania, gdyż wszyscy znajomi bardzo sobie chwalili akademiki, głównie dlatego, że tam poznali większość znajomych i wiecznie się coś działo – w przeciwieństwie do mieszkań, ale o tym za chwilę. Mieszkanie znalazłam przez gumtree, uprzednio obejrzawszy 3 inne obskurne, drogie dziury. Moje znajdowało się w centrum, miało dwa piętra, 11 pokoi, 5 toalet, dwie kuchnie i salon. Jednym słowem jakby hostel. Na siebie wzięłam znalezienie pozostałych 10 osób. Cel? Byle multikulturowo! W ten sposób mieszkanie wypełniło się Francuzami, Niemką, Bułgarką, Słowaczką, Grekiem, Włochem, Kanadyjczykami i Holendrem. Prawie wszyscy byliśmy z tej same uczelni i razem stawialiśmy pierwsze kroki w Edynburgu. To mieszkanie uratowało mnie przed wieczną nudą i samotnością, które bardzo doskwierają w Szkocji.
Ogromnym zawodem był dla mnie brak Erasmus Student Network – organizacji zajmującej się planowaniem dni Erasmusów. Nie zostali nam przydzieleni mentorzy, nie było żadnego Orientation Week czy Integration Camp. Był jedynie Freshers’ week – głównie dla pierwszorocznych studentów. Niestety mało kto z moich znajomych polubił tydzień picia i ćpania z 18 letnimi Szkotami, którzy nie dość, że kulturą nie grzeszą to jeszcze bełkoczą w niezrozumiałym dialekcie. Tak tak, jeśli o Szkotów chodzi – języka nie należy się bać, choć pierwsze tygodnie bywają trudne. Fanów brytyjskiej flegmy muszę zasmucić – tego tu nie uświadczycie. W Szkocji ma się wrażenie, że wasz angielski, zamiast rozwijać – cofa się, bo po każdym zdaniu Szkot zapyta się „parrrdon?”. Niektórych wykładowców ani po semestrze nie byłam w stanie zrozumieć, także dobrze jest czytać książki bo z ich wykładów mało się wyciąga.
Tak mijał mi mój pierwszy semestr – na poznawaniu miasta i zwiedzaniu kraju z współlokatorami. Jeśli chodzi o pogodę – jest zimniej niż się spodziewacie. Najgorszy nie jest sam deszcz, a wiatr, który wyciąga ciepło i siły oraz wieczna szarość, która potrafi porządnie przygnębić. Ogólnie klimat jest umiarkowany – do stycznia na plusie. Później różnie – zdarzył się i śnieg końcem kwietnia, ale po semestrze się już przyzwyczaiłam. Edynburg jest przepięknym miastem – pełnym historii i kultury. Do zwiedzania mamy tu wiele muzeów, zamek, wzgórza i same uliczki, które w całości wykonane z kamienia, nieraz zapierają dech.
Jest to jednak miasto małe – tylko 450 tys ludzi. Tak więc jeśli chodzi o zakupy, kluby i wydarzenia, należy skupić uwagę na oddalonym o godzinę Glasgow, gdzie życie studenckie toczy się zdecydowanie szybciej. Ogółem Szkocja jest krajem drogim. Grant pomógł mi w znacznym stopniu – pokrywał cały czynsz za mieszkanie. Jeśli się wie, gdzie robić zakupy i jak tanio podróżować – robi się znośnie. W drugim semestrze zdecydowałam się znaleźć pracę – pogłoska, że jest to łatwe to mit – po dwóch miesiącach szukania, dostałam odpowiedź z jednego turystycznego sklepu, także jeśli planujecie pracę dorywczą, radzę zacząć poszukiwania od pierwszego dnia pobytu. Połączenie pracy ze szkołą nie sprawia najmniejszego problemu. Na uczelni do wyboru mamy maksymalnie 3 przedmioty na semestr, gdzie każdy to ok. 3 godziny tygodniowo na uczelni plus jakieś ustalone 10 godzin na pracę „własną w domu”. Także do szkoły chodziłam 8h na tydzień co praktycznie pozwala na pełen etat w pracy. Napier University nie wymaga dużo od studentów. W pierwszym tygodniu sale są pełne, a następnie większość Szkotów nie odwiedza szkoły aż do sesji. Za to klasy pełne są Chińczyków i Hindusów. Ci pierwsi nigdy nie zabierają głosu w klasie, a na egzaminy kują książki na pamięć, drudzy spóźniają się na wszystkie zajęcia i nieprzygotowaniem doprowadzają nauczycieli do histerii. Ale wykładowcy sami twierdzą, że bez nich, uczelnia by się nie utrzymała, bo Szkoci studiują za darmo. Jeśli chodzi o sposób nauki, to bardzo mi przypadł do gustu. Oceny są składowe i zwykle składają się z eseju, prezentacji i egzaminu. Dzięki temu końcowa ocena jest wynikiem całościowej pracy studenta, a nie wykucia na egzamin. Dodatkowo Szkoci lubią praktykę zamiast teorii. Dzięki genialnie prowadzonym zajęciom np. z księgowości czy finansów, pokochałam te z pozoru nudne przedmioty. Pomimo małej liczby godzin, w ciągu tych 8 miesięcy nauczyłam się dużo więcej niż kiedykolwiek na UEKu. Pozytywnym faktem jest to, że z wszystkich wydziałów Napier University – Business School jest najlepszym. Niestety każde zajęcia miałam w innej grupie, mało pracy zespołowej plus mała liczba godzin, skutkowały tym, że w szkole nie poznałam prawie nikogo.
Jeśli chodzi o życie studenckie, to kolejną przeszkodą są bardzo wysokie ceny alkoholu sprzedawanego tylko między 10am – 10pm oraz godziny otwarcia klubów. Wszystkie puby zamykają się maksymalnie o 1:00 rano, natomiast kluby – o 3:00. Jedynym otwartą później miejscem jest kasyno lub McDonald. To wbrew pozorom, jest ogromnym ograniczeniem, szczególnie dla nas Polaków, przyzwyczajonych do możliwości kupna alkoholu tanio o każdej porze i spędzenia nocy w klubie do świtu. Stąd można spotkać pijanych Szkotów już o 6:00 popołudniu. Jeśli chce się pobalować na Erasmusie w Edynburgu to trzeba się albo szybko przestawić na picie wraz z powrotem po szkole do domu albo wpraszać się na domówki. Przyznaję – Kraków jako miasto dla Erasmusów podniósł mi poprzeczkę tak wysoko, że zderzenie z rzeczywistością w Szkocji było bolesne.
Zdecydowanie nie jest to wyjazd dla ludzi, którzy chcą przeżyć szaloną wyprawę młodości. Jest to natomiast super opcja dla tych, którzy chcieliby spróbować czegoś innego niż Polska, pozwiedzać naprawdę magiczne zakątki niezniszczonej przez postęp cywilizacyjny krainy oraz trochę odetchnąć od swojej codzienności. Osobiście w Edynburgu miałam wreszcie tzw. czas dla siebie. Zaczęłam uprawiać jogging, bardzo tu popularny, chodzić na rysunek, basen. Bardzo dużo nauczyłam się o samym kraju, pozwiedzałam. Prawdziwe zetknięcie z kulturą miałam dopiero w pracy, gdzie obcowałam zarówno z ludźmi z Erasmusa jak i Szkotami.
Bardzo polecam północ Szkocji jako cel wypraw czy to autem czy pociągami. Widoki są zupełnie nieziemskie (szczególnie Isle of Skye!), każde miasteczko się różni, a wszechobecna natura robi ogromne wrażenie i korzystnie wycisza. Po pierwszym semestrze spędzonym na zwiedzaniu, w drugim skupiłam się bardziej na pracy i integracji z poznanymi ludźmi. Nie poznałam ich wiele, ale z tymi, z którymi dano mi się poznać lepiej, zawarłam przyjaźnie, podejrzewam, na całe życie. Mimo początkowej niechęci oraz chwilowej depresji w Szkocji, teraz wiem, że nie zamieniłabym tej wymiany za żadną inną. Prawda – zaskoczyła mnie, bo w porównaniu do Krakowa, zdecydowanie mniej imprezowałam i życie mi zwolniło, ale to co dostałam w zamian było niepowtarzalne.
Szkocja, wydawałoby się, kraj tak nam bliski, europejski, zaskakuje pod każdym względem. Począwszy od historii, przez obyczaje, na ludziach kończąc. Jest to też znakomity punkt wypadowy na pozostałą część Europy, gdyż, mimo że małe, lotnisko oferuje wiele tanich połączeń. Ogółem Szkocja jest niesamowitym krajem, wartym odwiedzenia nie tylko przez studentów z wymiany Erasmus, ale również każdego, kto chciałby sam odkrywać od początku Harry’ego Pottera, przejść na jedyną w swoim rodzaju górę w samym centrum miasta, czy oglądać widoki rodem z Władcy Pierścieni Tolkiena.
Wiktoria